dpd
Czwartek, 11 czerwca 2015 | dodano:11.06.2015Kategoria do pracy
Km: | 78.18 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:30 | km/h: | 22.34 |
Pr. maks.: | 46.08 | Temperatura: | 10.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś nic spektakularnego- ot po prostu rowerem do pracy.
Rano: temp. ok. 10 stopni, jechałem w kurtce. Dopiero w Oliwie zrobiło mi się co nieco za ciepło, ale nie chciało mi się zatrzymywać i ściągać kurtki. Standardowa trasa z rundką do ronda w Brzeźnie.
Powrót: ciepło a nawet powoli już za ciepło, jechałem na krótko. Z pracy do przeprawy promowej do Wisłoujścia w Nowym Porcie, powrót do Jelitkowa, jeszcze raz do ronda w Brzeźnie i powrót do domu.
Na Węglowej i nie tylko pojawiły się już oznaczenia do Skandii. W lesie między Barniewicami i Baninem jest tak sucho, że miejscami piach sypki jak na plaży prawie- ciężko się jedzie.
Rano: temp. ok. 10 stopni, jechałem w kurtce. Dopiero w Oliwie zrobiło mi się co nieco za ciepło, ale nie chciało mi się zatrzymywać i ściągać kurtki. Standardowa trasa z rundką do ronda w Brzeźnie.
Powrót: ciepło a nawet powoli już za ciepło, jechałem na krótko. Z pracy do przeprawy promowej do Wisłoujścia w Nowym Porcie, powrót do Jelitkowa, jeszcze raz do ronda w Brzeźnie i powrót do domu.
Na Węglowej i nie tylko pojawiły się już oznaczenia do Skandii. W lesie między Barniewicami i Baninem jest tak sucho, że miejscami piach sypki jak na plaży prawie- ciężko się jedzie.
dpd- było dobrze
Środa, 10 czerwca 2015 | dodano:10.06.2015Kategoria do pracy
Km: | 70.01 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 03:07 | km/h: | 22.46 |
Pr. maks.: | 45.67 | Temperatura: | 10.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś rano jakoś słabo mi się jechało, bez energii, ale za to w drodze powrotnej jechało mi się rewelacyjnie- nogi podawały.
Rano: temp. ok. 10 stopni, jechałem w kurtce i to częściowo zapiętej. Dopiero w Oliwie ją rozpiąłem, bo zrobiło się dosyć ciepło.
Energii jakoś nie było do ciśnięcia ale i tak jechało się cudownie: poranne zapachy lasu, jeszcze mokrego od rosy są przecudowne.
Przed pracą nie było za wiele czasu, więc tylko rundka do ronda w Brzeźnie i do pracy.
Powrót: temp. nad morzem ok. 15 stopni. Po pracy pojechałem (za namową kolegi) aż do przeprawy promowej do Wisłoujścia w Nowym Porcie. Chwilę sobie tam postałem i popatrzyłem jak cumuje akurat statek białej floty.
Potem nawrotka i z powrotem do Jelitkowa. Dalej standardowo do domu.
Bardzo dobrze mi się jechało dziś w drodze powrotnej- sił nie brakowało a i prawe kolano nie sprawiało żadnych kłopotów.
Rano: temp. ok. 10 stopni, jechałem w kurtce i to częściowo zapiętej. Dopiero w Oliwie ją rozpiąłem, bo zrobiło się dosyć ciepło.
Energii jakoś nie było do ciśnięcia ale i tak jechało się cudownie: poranne zapachy lasu, jeszcze mokrego od rosy są przecudowne.
Przed pracą nie było za wiele czasu, więc tylko rundka do ronda w Brzeźnie i do pracy.
Powrót: temp. nad morzem ok. 15 stopni. Po pracy pojechałem (za namową kolegi) aż do przeprawy promowej do Wisłoujścia w Nowym Porcie. Chwilę sobie tam postałem i popatrzyłem jak cumuje akurat statek białej floty.
Potem nawrotka i z powrotem do Jelitkowa. Dalej standardowo do domu.
Bardzo dobrze mi się jechało dziś w drodze powrotnej- sił nie brakowało a i prawe kolano nie sprawiało żadnych kłopotów.
dpd
Poniedziałek, 8 czerwca 2015 | dodano:09.06.2015Kategoria do pracy
Km: | 76.05 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 03:35 | km/h: | 21.22 |
Pr. maks.: | 45.27 | Temperatura: | 11.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Całkiem dobrze się jechało w obie strony, choć nie było żadnego ognia, jak przy poprzedniej podróży z/do pracy.
Rano: Dość chłodno u mnie na wsi, ledwo 11 stopni (nad morzem znacznie cieplej). Jechałem w kurtce i wcale mocno się nie zgrzałem. Po drodze spotkanie z dawno nie widzianym Dominikiem- pozdrower :-) Był też czas na rundkę do końca parku w Brzeźnie.
Powrót: nad morzem ciepło, ale po wjechaniu na górę (do Osowej) musiałem się ubrać znowu w kurtkę, bo zacząłem marznąć.
Po pracy miałem chwilkę, żeby pokręcić się nad morzem, co skrzętnie wykorzystałem.
Po drodze niestety znowu zaczęła boleć mnie noga, więc część trasy musiałem jechać powoli i jedną nogą, żeby nie przeciążać bolącej.
Dość solidnie dokuczał też wiatr.
Rano: Dość chłodno u mnie na wsi, ledwo 11 stopni (nad morzem znacznie cieplej). Jechałem w kurtce i wcale mocno się nie zgrzałem. Po drodze spotkanie z dawno nie widzianym Dominikiem- pozdrower :-) Był też czas na rundkę do końca parku w Brzeźnie.
Powrót: nad morzem ciepło, ale po wjechaniu na górę (do Osowej) musiałem się ubrać znowu w kurtkę, bo zacząłem marznąć.
Po pracy miałem chwilkę, żeby pokręcić się nad morzem, co skrzętnie wykorzystałem.
Po drodze niestety znowu zaczęła boleć mnie noga, więc część trasy musiałem jechać powoli i jedną nogą, żeby nie przeciążać bolącej.
Dość solidnie dokuczał też wiatr.
dpd- była moc
Środa, 3 czerwca 2015 | dodano:04.06.2015Kategoria do pracy
Km: | 67.79 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 03:00 | km/h: | 22.60 |
Pr. maks.: | 50.10 | Temperatura: | 17.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś zdecydowanie była moc :-)
Rano wykręciłem średnią prawie 26 km/h, prawie jak za starych dobrych czasów- fakt że troszkę pomagał wiatr.
W drodze powrotnej był strasznie silny wmordewind, ale moc była ze mną, więc właściwie mi nie przeszkadzał- poza tym że zmarzłem :-)
Rano było cieplutko: jak wyjeżdżałem było 17 stopni, wiatr był słaby- cudownie się jechało na krótko. Pełen komfort- ani za zimno, ani za ciepło.
Powrót: trochę padało (nie za dużo) ale przede wszystkim był wspomniany wiatr, który powodował, że po prostu zmarzłem. Aż mnie piekły od tego wiatru oczy, a miałem okulary.
Jednak ogólnie doskonale mi się jechało.
Trasa w obie strony jednakowa: z rundką do końca parku w Brzeźnie.
Rano wykręciłem średnią prawie 26 km/h, prawie jak za starych dobrych czasów- fakt że troszkę pomagał wiatr.
W drodze powrotnej był strasznie silny wmordewind, ale moc była ze mną, więc właściwie mi nie przeszkadzał- poza tym że zmarzłem :-)
Rano było cieplutko: jak wyjeżdżałem było 17 stopni, wiatr był słaby- cudownie się jechało na krótko. Pełen komfort- ani za zimno, ani za ciepło.
Powrót: trochę padało (nie za dużo) ale przede wszystkim był wspomniany wiatr, który powodował, że po prostu zmarzłem. Aż mnie piekły od tego wiatru oczy, a miałem okulary.
Jednak ogólnie doskonale mi się jechało.
Trasa w obie strony jednakowa: z rundką do końca parku w Brzeźnie.
Kaszeberunda 125- na jednym cylindrze ;-)
Niedziela, 31 maja 2015 | dodano:02.06.2015
Km: | 123.75 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:11 | km/h: | 20.01 |
Pr. maks.: | 50.10 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Podany czas, to oczywiście czas netto samej jazdy. Dystans obejmuje również powrót z mety do samochodu. Kaszeberunda to 120 km, z czasem brutto z dyplomu (razem z postojami): 07:09:09
Słów kilka o organizacji:
Wg mnie organizator poszedł na masówę. Maraton stracił już coś ze swojego dawnego klimatu, kiedy startowało kilkaset osób. W tym roku było coś ponad 1700 osób i na trasie a szczególnie na bufetach panował nieopisany tłok. Nie wspominając już o tym, że na niektórych bufetach praktycznie już niewiele było. Na pierwszym bufecie kolejka była taka, że nawet nie próbowałem stanąć. Ostatni bufet w Stężycy był wogóle nieoznaczony na asfalcie, więc minąłem go i nawet nie zauważyłem- dopiero w Kościerzynie dowiedziałem się, że jednak był. Co muszę koniecznie pochwalić, to kierowanie na trasie: praktycznie na każdym skrzyżowaniu, na każdym skręcie ktoś stał i kierował ludzi w odpowiednią stronę, strażacy na skrzyżowaniach zatrzymywali ruch dla rowerzystów- pod tym względem perfekt.
Słów kilka o moim (i nie tylko) udziale:
Poprzedni mój udział w Kaszebe, to 2012 rok, na 225km, czyli 2 lata przerwy. Z uwagi na bardzo kiepską moją frekwencję na rowerze, nawet nie próbowałbym się porwać w tym roku na 225 km. Dodatkowo tydzień przed Kaszeberundą przyplątała się kontuzja, praktycznie wykluczająca moją prawą nogę z jazdy- większość trasy przepedałowana jedną nogą (ów jeden cylinder z tytułu).
Razem ze mną na dystansie 125km startowało jeszcze 9 osób z mojej firmy (która to zafundowała nam pakiety startowe) oraz mój syn (któremu z kolei ja zafundowałem pakiet startowy :-) Poza mną i moim synem cała reszta zespołu to byli debiutanci.
Na trasie nie obyło się bez drobnych wypadków (kolega 2 razy zaliczył glebę) i awarii (rower drugiego kolegi na trasie postanowił chyba odrzucać zbędne części), ale wszyscy szczęśliwie dojechaliśmy do mety. Na szczęście mi również udało się dojechać, choć były momenty, że miałem co do tego ogromne wątpliwości.
No i na deser słów kilka o samej jeździe:
Po starcie całej naszej grupy bardzo szybko zostałem ostatni (jechałem powoli, ponieważ pedałowałem tylko lewą nogą a prawa, boląca, robiła w charakterze statysty- przesuwała tylko korby). Co chwilę śmigały koło mnie kolejne grupy kolarzy, startujące w kolejnych falach. Za Wdzydzami Kiszewskimi zobaczyłem część mojej grupy stojącą na poboczu. Okazało się, że kolega przed chwilą pechowo zaliczył glebę :-( Na szczęście poza niewielkimi uszkodzeniami roweru, obyło się bez konsekwencji- kolega na szczęście był cały :-) i mógł kontynuować jazdę. Do pierwszego bufetu pojechaliśmy we dwóch, reszta pognała przodem.
Na pierwszym bufecie (Borsk) kolejka do paszy była tak wielka, że ja nie chciałem stać- odpaliłem żelazny zapas żarcia z plecaka (banan i baton). Po zjedzeniu postanowiłem ruszyć jako pierwszy, bo wiedziałem że z moim tempem reszta grupy dogoni mnie bardzo szybko. Za Borskiem wyjechaliśmy z lasu i wtedy dał się solidnie we znaki morderczy mordewind, który bardzo mi utrudniał i tak już niełatwe pedałowanie jedną nogą. Do Wiela udało się z trudem dopedałować a dalej trasa schowała się w lesie, który dawał osłonę przed wiatrem.
Za Wielem większość mojej grupy dogoniła mnie, wyprzedziła i pognała dalej. Prawie do bufetu w Leśnie jechałem razem z koleżanką z grupy.
Bufet w Leśnie (organizowany przez gminę Brusy), był całkiem przyzwoicie zaopatrzony i to właściwie tylko tu najadłem się i napiłem, a i tłoku nie było zupełnie. Były całkiem smaczne paszteciki z mięsem, drożdżówki, herbata, kawa, woda z miodem i cytryną i inne rzeczy. Najadłem się tam prawie do syta. Z bufetu wyruszyliśmy prawie wszyscy razem, ale dla mnie dalej było już tylko źle i bardzo źle.
Wkrótce po wyjeździe noga zaczęła boleć coraz mocniej i nawet wypięcie jej (zwisała swobodnie i bezrobotnie) i pedałowanie jedynie lewą nogą niewiele dawało. Tutaj zaczęły przychodzić myśli, że jednak nie dojadę do mety i nie dam rady.
Do bufetu w Sominach jakoś dojechałem- tam większość grupy czekała na mnie. Postanowiłem nie zatrzymywać się na tym bufecie, żeby nie opóźniać grupy i nie tracić jeszcze więcej czasu (którego i tak przez wolną jazdę traciłem mnóstwo), a i głodny nie byłem zupełnie. Zaraz za mną wyjechała z bufetu moja grupa, wyprzedziła mnie i popędziła dalej.
A u mnie zaczęła się walka z samym sobą. Prawa noga bolała tak, że nie mogłem jej wogóle obciążać a na domiar złego zaczęła mnie boleć lewa noga od przeciążania jej. Wlokłem się tak niemiłosiernie (chyba tempem mocno zaspanego żółwia), że wszyscy mnie wyprzedzali. Przyszedł taki moment, że myślałem że jadę już wogóle ostatni, bo nikt mnie przez długi czas nie wyprzedzał. W którymś momencie musiałem się zatrzymać na chwilę w lesie, gdzie zrobiłem sobie też własny bufet (banan, baton, wymieszanie izotonika z wodą wiezioną w plecaku). Po tym "własnym bufecie" powlokłem się znowu tempem 9-15 km/h do bufetu w Półcznie. Po drodze zaczęli mnie mijać kolarze z trasy 225, od momentu kiedy trasy się połączyły, a ja dalej wlokłem się niemiłosiernie powoli.
Kiedy w końcu dowlokłem się do bufetu w Półcznie, to czekająca na mnie większość grupy już się mocno niecierpliwiła, że tak długo nie jadę. Na tym bufecie również się nie zatrzymałem ale postanowiłem wlec się dalej bez zatrzymania (zresztą na bufecie poza przeterminowanymi lodami podobno niewiele było- a kiedyś to był jeden z lepszych bufetów :-(.
Jakoś krótko za mną wyruszyła moja grupa i zaczęła mnie po kolei wyprzedzać.
I w tym momencie zdarzył się jakiś cud chyba: nagle przestało mnie boleć prawe kolano a ja poczułem, że mogę lekko przycisnąć. Na jakimś lekkim podjeździe najpierw 2 osoby z grupy mnie wyprzedziły a chwilę później ja (po przebudzeniu) wziąłem ich. Potem był długi zjazd a ja czułem, że moje nogi zaczynają mnie nieść prawie jak w starych dobrych czasach. Na podjeździe w Jeleńsku dojechał do mnie kolega z grupy i zaczęliśmy razem dość cisnąć. Nawet na tych 2 najgorszych podjazdach (gdzie grały orkiestry) czułem moc w nogach i mogłem przyciskać. W którymś momencie dojechał do nas i wyprzedził nas na sporej prędkości kolarz z 225. Ja poczułem, że moc jest ze mną i postanowiłem wsiąść mu na koło. Kolarz ciął ostro 30-35 km/h na prostych i do 48km/h na zjazdach- a my z kolegą za nim, na Krzysia. Po jakimś czasie uformował się nawet mały peleton, takich jak my Krzysiaków ;-) Nie wiem nawet kiedy, ale z Półczna do Sulęczyna to czułem jakbym się przeteleportował- tak szybko to minęło.
W Sulęczynie na bufecie byliśmy z kolegą pierwsi z grupy, tak dobrze się jechało- reszta grupy dojeżdżała sukcesywnie. Niestety bufet był cokolwiek słaby: ciasto drożdżowe było OK, ale "ruchanki" były tłuste i bez smaku- nie zjadłem ich. Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej a moje nogi niosły jak nowe :-)
Jechało się bardzo dobrze i nawet długi podjazd do Stężycy nie był w stanie mnie zastopować. W Stężycy miał być kolejny bufet, ale jak zaznaczyłem na wstępie, totalny brak oznaczeń spowodował, że go nie zauważyliśmy i pojechaliśmy dalej, myśląc że go nie ma.
Od Stężycy do Kościerzyny droga zrobiła się po prostu gęsta od rowerzystów. Samochody które próbowały wyprzedzać rowerzystów blokowały ruch i przeszkadzały nam w wyprzedzaniu wolno jadących rowerzystów.
Jechało się jednak tak dobrze, że ani wiatr (prawie prosto w ryj) ani tłok nas nie zatrzymały.
Nie wiem nawet kiedy to przejechaliśmy ale jak zobaczyłem wiadukt w Kościerzynie, to wiedziałem że jesteśmy już na mecie- jeszcze tylko wdrapać się na wiadukt a dalej już tylko z górki i ..... META :-D !!!! UDAŁO SIĘ !!! JEDNAK DOJECHAŁEM !!!
Krótkie podsumowanie:
Dziwna to była dla mnie Kaszeberunda i ciekawa zarazem. 80 km zamulania i walki ze sobą i swoją słabością a potem moc była ze mną :-) i jechało się tak, jakby pchała mnie niewidzialna ręka :-)
Zawsze dotychczas pierwsze kilometry mijały jak z "bicza strzelił" a ostatnie dłużyły się i były walką ze swoim organizmem o dojechanie, trwały w nieskończoność a meta wydawała się strasznie odległa. Tym razem było dokładnie odwrotnie a po dojechaniu na metę takie trochę zdziwienie- to już koniec? Ja jeszcze jechałbym dalej :-)
Na koniec podziękowania dla wszystkich koleżanek i kolegów z mojej grupy oraz mojego syna za wspólną jazdę i gratulacje za osiągnięcia: dla niektórych to była najdłuższa rowerowa wycieczka w życiu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś razem pojeździmy na rowerach.
Ślad GPS:
POZDROWER
Słów kilka o organizacji:
Wg mnie organizator poszedł na masówę. Maraton stracił już coś ze swojego dawnego klimatu, kiedy startowało kilkaset osób. W tym roku było coś ponad 1700 osób i na trasie a szczególnie na bufetach panował nieopisany tłok. Nie wspominając już o tym, że na niektórych bufetach praktycznie już niewiele było. Na pierwszym bufecie kolejka była taka, że nawet nie próbowałem stanąć. Ostatni bufet w Stężycy był wogóle nieoznaczony na asfalcie, więc minąłem go i nawet nie zauważyłem- dopiero w Kościerzynie dowiedziałem się, że jednak był. Co muszę koniecznie pochwalić, to kierowanie na trasie: praktycznie na każdym skrzyżowaniu, na każdym skręcie ktoś stał i kierował ludzi w odpowiednią stronę, strażacy na skrzyżowaniach zatrzymywali ruch dla rowerzystów- pod tym względem perfekt.
Słów kilka o moim (i nie tylko) udziale:
Poprzedni mój udział w Kaszebe, to 2012 rok, na 225km, czyli 2 lata przerwy. Z uwagi na bardzo kiepską moją frekwencję na rowerze, nawet nie próbowałbym się porwać w tym roku na 225 km. Dodatkowo tydzień przed Kaszeberundą przyplątała się kontuzja, praktycznie wykluczająca moją prawą nogę z jazdy- większość trasy przepedałowana jedną nogą (ów jeden cylinder z tytułu).
Razem ze mną na dystansie 125km startowało jeszcze 9 osób z mojej firmy (która to zafundowała nam pakiety startowe) oraz mój syn (któremu z kolei ja zafundowałem pakiet startowy :-) Poza mną i moim synem cała reszta zespołu to byli debiutanci.
Na trasie nie obyło się bez drobnych wypadków (kolega 2 razy zaliczył glebę) i awarii (rower drugiego kolegi na trasie postanowił chyba odrzucać zbędne części), ale wszyscy szczęśliwie dojechaliśmy do mety. Na szczęście mi również udało się dojechać, choć były momenty, że miałem co do tego ogromne wątpliwości.
No i na deser słów kilka o samej jeździe:
Po starcie całej naszej grupy bardzo szybko zostałem ostatni (jechałem powoli, ponieważ pedałowałem tylko lewą nogą a prawa, boląca, robiła w charakterze statysty- przesuwała tylko korby). Co chwilę śmigały koło mnie kolejne grupy kolarzy, startujące w kolejnych falach. Za Wdzydzami Kiszewskimi zobaczyłem część mojej grupy stojącą na poboczu. Okazało się, że kolega przed chwilą pechowo zaliczył glebę :-( Na szczęście poza niewielkimi uszkodzeniami roweru, obyło się bez konsekwencji- kolega na szczęście był cały :-) i mógł kontynuować jazdę. Do pierwszego bufetu pojechaliśmy we dwóch, reszta pognała przodem.
Na pierwszym bufecie (Borsk) kolejka do paszy była tak wielka, że ja nie chciałem stać- odpaliłem żelazny zapas żarcia z plecaka (banan i baton). Po zjedzeniu postanowiłem ruszyć jako pierwszy, bo wiedziałem że z moim tempem reszta grupy dogoni mnie bardzo szybko. Za Borskiem wyjechaliśmy z lasu i wtedy dał się solidnie we znaki morderczy mordewind, który bardzo mi utrudniał i tak już niełatwe pedałowanie jedną nogą. Do Wiela udało się z trudem dopedałować a dalej trasa schowała się w lesie, który dawał osłonę przed wiatrem.
Za Wielem większość mojej grupy dogoniła mnie, wyprzedziła i pognała dalej. Prawie do bufetu w Leśnie jechałem razem z koleżanką z grupy.
Bufet w Leśnie (organizowany przez gminę Brusy), był całkiem przyzwoicie zaopatrzony i to właściwie tylko tu najadłem się i napiłem, a i tłoku nie było zupełnie. Były całkiem smaczne paszteciki z mięsem, drożdżówki, herbata, kawa, woda z miodem i cytryną i inne rzeczy. Najadłem się tam prawie do syta. Z bufetu wyruszyliśmy prawie wszyscy razem, ale dla mnie dalej było już tylko źle i bardzo źle.
Wkrótce po wyjeździe noga zaczęła boleć coraz mocniej i nawet wypięcie jej (zwisała swobodnie i bezrobotnie) i pedałowanie jedynie lewą nogą niewiele dawało. Tutaj zaczęły przychodzić myśli, że jednak nie dojadę do mety i nie dam rady.
Do bufetu w Sominach jakoś dojechałem- tam większość grupy czekała na mnie. Postanowiłem nie zatrzymywać się na tym bufecie, żeby nie opóźniać grupy i nie tracić jeszcze więcej czasu (którego i tak przez wolną jazdę traciłem mnóstwo), a i głodny nie byłem zupełnie. Zaraz za mną wyjechała z bufetu moja grupa, wyprzedziła mnie i popędziła dalej.
A u mnie zaczęła się walka z samym sobą. Prawa noga bolała tak, że nie mogłem jej wogóle obciążać a na domiar złego zaczęła mnie boleć lewa noga od przeciążania jej. Wlokłem się tak niemiłosiernie (chyba tempem mocno zaspanego żółwia), że wszyscy mnie wyprzedzali. Przyszedł taki moment, że myślałem że jadę już wogóle ostatni, bo nikt mnie przez długi czas nie wyprzedzał. W którymś momencie musiałem się zatrzymać na chwilę w lesie, gdzie zrobiłem sobie też własny bufet (banan, baton, wymieszanie izotonika z wodą wiezioną w plecaku). Po tym "własnym bufecie" powlokłem się znowu tempem 9-15 km/h do bufetu w Półcznie. Po drodze zaczęli mnie mijać kolarze z trasy 225, od momentu kiedy trasy się połączyły, a ja dalej wlokłem się niemiłosiernie powoli.
Kiedy w końcu dowlokłem się do bufetu w Półcznie, to czekająca na mnie większość grupy już się mocno niecierpliwiła, że tak długo nie jadę. Na tym bufecie również się nie zatrzymałem ale postanowiłem wlec się dalej bez zatrzymania (zresztą na bufecie poza przeterminowanymi lodami podobno niewiele było- a kiedyś to był jeden z lepszych bufetów :-(.
Jakoś krótko za mną wyruszyła moja grupa i zaczęła mnie po kolei wyprzedzać.
I w tym momencie zdarzył się jakiś cud chyba: nagle przestało mnie boleć prawe kolano a ja poczułem, że mogę lekko przycisnąć. Na jakimś lekkim podjeździe najpierw 2 osoby z grupy mnie wyprzedziły a chwilę później ja (po przebudzeniu) wziąłem ich. Potem był długi zjazd a ja czułem, że moje nogi zaczynają mnie nieść prawie jak w starych dobrych czasach. Na podjeździe w Jeleńsku dojechał do mnie kolega z grupy i zaczęliśmy razem dość cisnąć. Nawet na tych 2 najgorszych podjazdach (gdzie grały orkiestry) czułem moc w nogach i mogłem przyciskać. W którymś momencie dojechał do nas i wyprzedził nas na sporej prędkości kolarz z 225. Ja poczułem, że moc jest ze mną i postanowiłem wsiąść mu na koło. Kolarz ciął ostro 30-35 km/h na prostych i do 48km/h na zjazdach- a my z kolegą za nim, na Krzysia. Po jakimś czasie uformował się nawet mały peleton, takich jak my Krzysiaków ;-) Nie wiem nawet kiedy, ale z Półczna do Sulęczyna to czułem jakbym się przeteleportował- tak szybko to minęło.
W Sulęczynie na bufecie byliśmy z kolegą pierwsi z grupy, tak dobrze się jechało- reszta grupy dojeżdżała sukcesywnie. Niestety bufet był cokolwiek słaby: ciasto drożdżowe było OK, ale "ruchanki" były tłuste i bez smaku- nie zjadłem ich. Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej a moje nogi niosły jak nowe :-)
Jechało się bardzo dobrze i nawet długi podjazd do Stężycy nie był w stanie mnie zastopować. W Stężycy miał być kolejny bufet, ale jak zaznaczyłem na wstępie, totalny brak oznaczeń spowodował, że go nie zauważyliśmy i pojechaliśmy dalej, myśląc że go nie ma.
Od Stężycy do Kościerzyny droga zrobiła się po prostu gęsta od rowerzystów. Samochody które próbowały wyprzedzać rowerzystów blokowały ruch i przeszkadzały nam w wyprzedzaniu wolno jadących rowerzystów.
Jechało się jednak tak dobrze, że ani wiatr (prawie prosto w ryj) ani tłok nas nie zatrzymały.
Nie wiem nawet kiedy to przejechaliśmy ale jak zobaczyłem wiadukt w Kościerzynie, to wiedziałem że jesteśmy już na mecie- jeszcze tylko wdrapać się na wiadukt a dalej już tylko z górki i ..... META :-D !!!! UDAŁO SIĘ !!! JEDNAK DOJECHAŁEM !!!
Krótkie podsumowanie:
Dziwna to była dla mnie Kaszeberunda i ciekawa zarazem. 80 km zamulania i walki ze sobą i swoją słabością a potem moc była ze mną :-) i jechało się tak, jakby pchała mnie niewidzialna ręka :-)
Zawsze dotychczas pierwsze kilometry mijały jak z "bicza strzelił" a ostatnie dłużyły się i były walką ze swoim organizmem o dojechanie, trwały w nieskończoność a meta wydawała się strasznie odległa. Tym razem było dokładnie odwrotnie a po dojechaniu na metę takie trochę zdziwienie- to już koniec? Ja jeszcze jechałbym dalej :-)
Na koniec podziękowania dla wszystkich koleżanek i kolegów z mojej grupy oraz mojego syna za wspólną jazdę i gratulacje za osiągnięcia: dla niektórych to była najdłuższa rowerowa wycieczka w życiu. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś razem pojeździmy na rowerach.
Ślad GPS:
POZDROWER
dpd- znowu lepiej
Piątek, 29 maja 2015 | dodano:29.05.2015Kategoria do pracy
Km: | 62.45 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:16 | km/h: | 19.12 |
Pr. maks.: | 44.49 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś znowu noga jakby ciut lepiej- czyli jest progres :-)
Dziś mogłem ją znowu trochę mocniej dociążyć- oczywiście na granicy sygnałów: więcej nie, bo będzie bolało.
Dobrze mi się jechało w obie strony i w obie strony też rundka do ronda w Brzeźnie. Na więcej czasu niestety już nie było.
Ja już żyję niedzielną Kaszeberundą. Tym razem będzie to dla mnie prawdziwe wyzwanie- z uwagi na nogę. Cały czas gdzieś w głowie siedzi: a co będzie jak ból nogi nie da jechać dalej? Tak po prostu zejść z trasy i poddać się, czy jednak zacisnąć zęby i dotrwać do końca. No nic, zobaczymy. Czas pokaże.
Jutro dzień przygotowań, szykowania roweru, przepakowywania, itd.
P.s. Byłbym zapomniał: jest pierwszy 1000 w tym roku. Wprawdzie żenująco późno, ale trzeba zaznaczyć.
Dziś mogłem ją znowu trochę mocniej dociążyć- oczywiście na granicy sygnałów: więcej nie, bo będzie bolało.
Dobrze mi się jechało w obie strony i w obie strony też rundka do ronda w Brzeźnie. Na więcej czasu niestety już nie było.
Ja już żyję niedzielną Kaszeberundą. Tym razem będzie to dla mnie prawdziwe wyzwanie- z uwagi na nogę. Cały czas gdzieś w głowie siedzi: a co będzie jak ból nogi nie da jechać dalej? Tak po prostu zejść z trasy i poddać się, czy jednak zacisnąć zęby i dotrwać do końca. No nic, zobaczymy. Czas pokaże.
Jutro dzień przygotowań, szykowania roweru, przepakowywania, itd.
P.s. Byłbym zapomniał: jest pierwszy 1000 w tym roku. Wprawdzie żenująco późno, ale trzeba zaznaczyć.
dpd- coraz lepiej
Czwartek, 28 maja 2015 | dodano:28.05.2015Kategoria do pracy
Km: | 71.02 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:57 | km/h: | 17.98 |
Pr. maks.: | 42.13 | Temperatura: | 8.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś prawa noga sprawowała się znacznie lepiej niż wczoraj. Nawet mogłem przyłożyć mikroskopijne obciążenie na nią. Dzięki temu dziś jechało się znacznie lepiej niż wczoraj a i dystans mogłem wykręcić znacząco większy. Oby tendencja się utrzymała, to może jednak uda mi się dojechać do mety na Kaszeberundzie.
Rano: zimno, ok. 8 stopni i do tego zimny wiatr. Dziś założyłem nawet czapkę i bardzo dobrze, bo w lesie podczas zjazdów to było mi po prostu zimno. Trochę cieplej zrobiło się dopiero na dole, gdzieś w Oliwie. W mieście ludzie jeździli na krótkich rękawkach i krótkich nogawkach a tu ja człowiek z lasu ;-) wjeżdżam okutany w kurtkę, długie spodnie i w czapce na głowie. Ale wcale nie było mi za ciepło.
Do pracy standardową trasą, bez żadnych dodatków.
Powrót: dużo cieplej, ale naprawdę ciepło to zrobiło się dopiero jak wjechałem na Węglową. Nad morzem i w Oliwie wcale nie było jakoś ciepło. Po pracy runda do końca parku w Brzeźnie, powrót do Sopotu i znowu rundka do końca parku w Brzeźnie i dopiero do domu standardową trasą. Naprawdę fajnie się jechało a i noga dziś pozwalała na zdecydowanie więcej.
Rano: zimno, ok. 8 stopni i do tego zimny wiatr. Dziś założyłem nawet czapkę i bardzo dobrze, bo w lesie podczas zjazdów to było mi po prostu zimno. Trochę cieplej zrobiło się dopiero na dole, gdzieś w Oliwie. W mieście ludzie jeździli na krótkich rękawkach i krótkich nogawkach a tu ja człowiek z lasu ;-) wjeżdżam okutany w kurtkę, długie spodnie i w czapce na głowie. Ale wcale nie było mi za ciepło.
Do pracy standardową trasą, bez żadnych dodatków.
Powrót: dużo cieplej, ale naprawdę ciepło to zrobiło się dopiero jak wjechałem na Węglową. Nad morzem i w Oliwie wcale nie było jakoś ciepło. Po pracy runda do końca parku w Brzeźnie, powrót do Sopotu i znowu rundka do końca parku w Brzeźnie i dopiero do domu standardową trasą. Naprawdę fajnie się jechało a i noga dziś pozwalała na zdecydowanie więcej.
dpd- tylko jedną nogą
Środa, 27 maja 2015 | dodano:27.05.2015Kategoria do pracy
Km: | 55.53 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:24 | km/h: | 16.33 |
Pr. maks.: | 42.53 | Temperatura: | 8.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś moja prawa noga wystąpiła wyłącznie w roli statysty :-( Jej rolą było tylko przesuwanie korby, totalnie bez obciążania, albo wręcz swobodne zwisanie- musiałem ją wypinać i jechać miejscami z wyprostowaną, bo ból się nasilał.
Niestety po niedzielnej wycieczce, wszystko wskazuje na to, że ujawnił się u mnie ITBS-syndrom pasma biodrowo-piszczelowego. To chyba jeszcze echa niedawnej krótkiej przygody z bieganiem.
Całą więc drogę w obie strony musiałem pokonać pedałując tylko lewą nogą. O ile rano (z górki) nie było większych problemów, to powrót trwał po prostu wieki całe, bo jedną nogą ciężko się pedałuje pod górę. Sprawę bardzo ułatwiają przełożenia, ale nie rozwiązują całkiem.
Rano było dość chłodno (tylko 8 stopni) i do tego zimny wiatr. Jechałem w zapiętej kurtce i w lasach było mi nawet zimno.
Powrót: też niezbyt ciepło. Zimny wiatr dawał się we znaki. Znowu jechałem w kurtce, tym razem rozpiętej i też wcale nie było mi za ciepło.
Gdyby nie boląca noga, byłoby całkiem przyjemnie.
Niestety po niedzielnej wycieczce, wszystko wskazuje na to, że ujawnił się u mnie ITBS-syndrom pasma biodrowo-piszczelowego. To chyba jeszcze echa niedawnej krótkiej przygody z bieganiem.
Całą więc drogę w obie strony musiałem pokonać pedałując tylko lewą nogą. O ile rano (z górki) nie było większych problemów, to powrót trwał po prostu wieki całe, bo jedną nogą ciężko się pedałuje pod górę. Sprawę bardzo ułatwiają przełożenia, ale nie rozwiązują całkiem.
Rano było dość chłodno (tylko 8 stopni) i do tego zimny wiatr. Jechałem w zapiętej kurtce i w lasach było mi nawet zimno.
Powrót: też niezbyt ciepło. Zimny wiatr dawał się we znaki. Znowu jechałem w kurtce, tym razem rozpiętej i też wcale nie było mi za ciepło.
Gdyby nie boląca noga, byłoby całkiem przyjemnie.
Wycieczka po okolicy
Niedziela, 24 maja 2015 | dodano:24.05.2015
Km: | 81.21 | Km teren: | 7.00 | Czas: | 04:10 | km/h: | 19.49 |
Pr. maks.: | 46.91 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś wybraliśmy się z synem na wycieczkę. Zrobiliśmy sobie kółko po naszej okolicy.
Dobrze się jechało, pomimo tego, że było sporo górek. Niestety na ostatnich kilometrach współpracy odmówiło mi prawe kolano. Ostatnie kilometry jechałem już tylko lewą nogą. Nie jest dobrze, bo za tydzień Kaszeberunda- oby kolano doszło do siebie.
Menda znowu fiksowała, jakieś dziwne czasy mi podawała. Dobrze, że chociaż trasę w miarę zarejestrowała.
Dobrze się jechało, pomimo tego, że było sporo górek. Niestety na ostatnich kilometrach współpracy odmówiło mi prawe kolano. Ostatnie kilometry jechałem już tylko lewą nogą. Nie jest dobrze, bo za tydzień Kaszeberunda- oby kolano doszło do siebie.
Menda znowu fiksowała, jakieś dziwne czasy mi podawała. Dobrze, że chociaż trasę w miarę zarejestrowała.
dpd- nic szczególnego
Wtorek, 19 maja 2015 | dodano:19.05.2015Kategoria do pracy
Km: | 76.13 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:32 | km/h: | 21.55 |
Pr. maks.: | 42.13 | Temperatura: | 9.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś dobrze mi się jechało. Jednak takie dwu-trzydniowe przerwy pomiędzy wyjazdami pozwalają naprawdę odbudować się mięśniom, bo przyrost formy (sądząc po średnich prędkościach przejazdów) jest imponujący- jak dla mnie oczywiście.
Chociaż w trakcie jazdy jakoś zupełnie tego nie czuję. Może to dlatego, że zawsze staram się cisnąć ile dam radę i zawsze jestem skatowany.
Rano: temp. ok. 9 stopni, ale jakoś nie czułem tego ciepła- jechałem w czapce i zapiętej kurtce i dopiero w Osowej poczułem, że jestem naprawdę rozgrzany. Na początku drogi popadywał deszcz, ale był na tyle mały, że nawet mnie nie zmoczył. Było sporo czasu rano, więc rundka do samego końca parku w Brzeźnie i dopiero do pracy.
Powrót: zrobiło się w ciągu dnia gorąco, ale przed wyjściem słońce przykryły chmury i temperatura do jazdy była optymalna, między 19 i 20 stopni. Dłuższą chwilę pokręciłem się nad morzem i standardowo Węglową i przez Osowę, Barniewice wróciłem do domu.
Dziś żadnych spektakularnych spotkań z sarnami, czy innymi zwierzakami.
Chociaż w trakcie jazdy jakoś zupełnie tego nie czuję. Może to dlatego, że zawsze staram się cisnąć ile dam radę i zawsze jestem skatowany.
Rano: temp. ok. 9 stopni, ale jakoś nie czułem tego ciepła- jechałem w czapce i zapiętej kurtce i dopiero w Osowej poczułem, że jestem naprawdę rozgrzany. Na początku drogi popadywał deszcz, ale był na tyle mały, że nawet mnie nie zmoczył. Było sporo czasu rano, więc rundka do samego końca parku w Brzeźnie i dopiero do pracy.
Powrót: zrobiło się w ciągu dnia gorąco, ale przed wyjściem słońce przykryły chmury i temperatura do jazdy była optymalna, między 19 i 20 stopni. Dłuższą chwilę pokręciłem się nad morzem i standardowo Węglową i przez Osowę, Barniewice wróciłem do domu.
Dziś żadnych spektakularnych spotkań z sarnami, czy innymi zwierzakami.