Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2010
Dystans całkowity: | 946.28 km (w terenie 51.00 km; 5.39%) |
Czas w ruchu: | 38:53 |
Średnia prędkość: | 24.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.25 km/h |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 47.31 km i 1h 56m |
Więcej statystyk |
dpd(spokojnie,lajtowo-kolano musi odpoczywać po Kaszebe)
Poniedziałek, 31 maja 2010 | dodano:31.05.2010
Km: | 14.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:37 | km/h: | 23.68 |
Pr. maks.: | 40.30 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś najkrótszą do pracy i powrót. Tempo totalnie lajtowe, bo kolano daje o sobie znać po Kaszebe, więc żeby odpoczywało nie można go przeciążać. Mięśnie natomiast w pełni sił- dziś mógłbym znowu jechać całą Kaszebe :-)
Pogoda pod psem, właściwiee cały dzień pada ale mi fuksiarsko udało się w obie strony nie zmoknąć. W drodze powrotnej założyłem jedynie ochraniacze na buty bo duże kałuże były a nie lubię jeździć w mokrych butach.
Pogoda pod psem, właściwiee cały dzień pada ale mi fuksiarsko udało się w obie strony nie zmoknąć. W drodze powrotnej założyłem jedynie ochraniacze na buty bo duże kałuże były a nie lubię jeździć w mokrych butach.
Kaszeberunda 2010-DOKONAŁEM TEGO!!! HURRA!!!! :-)
Sobota, 29 maja 2010 | dodano:30.05.2010
Km: | 254.08 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 09:33 | km/h: | 26.61 |
Pr. maks.: | 52.25 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
Zacznę od tego że podany dystans zawiera w sobie dojazd na start i powrót z mety. Sama Kaszebe to było 225 km- przejechałem ją w 8:47:19 (wliczając w to oczywiście postoje w punktach regeneracyjnych). A teraz po kolei :-)
Dzień przed Kaszebe walczyłem pół dnia z rowerem, ponieważ okazało się, że tylne koło ma jakiś opór i nie obraca się płynnie tylko coś chaczy i zaraz się zatrzymuje :-( myślałem że to hamulce (tarczówki), ale po 2 godzinach modzenia się z hamulcami doszedłem w końcu :-( że to nie hamulce ale źle skręcona piasta w kole. Udało się to w końcu z mniejszym sukcesem uregulować (z mniejszym bo mam teraz tam luz).
W dzień KaszebeRunda wstałem o 4:45 (start o 7:00) a tu niemiła niespodzianka: łeb boli jak sto diabłów, do tego bolące gardło- no to pięknie myślę sobie, i co teraz? Ale co tam nie po to się szykowałem psychicznie i fizycznie cały rok, żeby teraz odpuścić: zesram się a nie dam się ;-)
Zrobiłem sobie śniadanie kolarza :-) (płatki owsiane górskie na mleku) popakowałem najważniejsze rzeczy w plecak z bidonem, nalałem wody, zapakowałem żele energetyczne i troszkę przed 6:00 wyruszyłem żeby dojechać na start na 7:00. Z samego rana było dość chłodno, więc jechałem w cienkiej wiatróweczce. Niestety po drodze na start kolejna niemiła niespodzianka- jak tylko wyjechałem siodełko zrobiło TRRAACH!! i przekrzywiło mi się do tyłu (po tym ruszało się i było całe luźne). Myślę sobie z takim siodełkiem to mogę się dokulać na start, ale nie mam szans żeby przejechać 225 km :-( Ale myślę jest nadzieja- na starcie miał być serwis rowerowy. Dojechałem na start, wparowałem do biura startowego i pytam o serwis. Pan akurat był w biurze i centrował komuś koło. Jak skończył ja od razu do niego że jest moją jedyną nadzieją że wystartuję .... bla bla.... ogólnie lament :-) Pan wziął siodełko poszedł gdzieś tam, wrócił i okazało się że zrobił je :-))))))))- przejechałem się po dziurach, poskakałem po nim i ani drgnie :-)))))) DZIĘKI CI O WIELKI SERWISANCIE ROWEROWY KASZEBERUNDA !!!!! :-)) Dzięki Tobie mogłem wystartować.
Dzięki temu że Pan się migiem uwinął, to zdążyłem na start na 7:00, ledwo ledwo ale zdążyłem. Start jak to start, przez miasto pilotowani, na skrzyżowaniach policja ogólnie pełna profeska. Jak tylko wyjechaliśmy z miasta, kolarze nacisnęli na pedały i zniknęli na choryzoncie :-) Ja tam przez jakiś czas jechałem z jakimiś kolesiami, potem kolesie tak zwolnili że wskoczyłem przed nich a oni mi na plecy, potem na wysokości 37 km znaleźli sobie jakiegoś lepszego pociskacza i przeskoczyli jemu na plecy i pojechali sobie. Ja jechałem sobie sam mniej więcej do 60-go kilometra. Po drodze śmignęli mnie jeszcze jacyś pociskacze- próbowałem wsiąść im na koło ale nie dałem rady- za mocni byli. Tak trochę przed 60-tym km dopadł mnie kryzys. Czuję już pierwsze objawy zmęczenia, do tego ból głowy nie ustępuje (nie miałem żadnych prochów żeby sobie coś wziąć) i ogólnie myślę sobie co ja tu robię? Do mety fura kilometrów- nie dam rady. Jechałem coraz wolniej i wolniej aż tu jak zbawienie dojechało do mnie trzech gości- jeden klepnął mnie w ramie i mówi dawaj pociągniemy cię :-) drugi ręką mnie popchnął i mówi dawaj ja popcham :-))) Tak mnie zmotywowali, że rzeczywiście wsiadłem im na koło i razem dojechaliśmy do punktu regeneracyjnego w Lasce na 68 km (tempo mieli zawrotne jak dla mnie- 30 i więcej na godzinę ale jak się jedzie komuś na plecach to jest łatwo-szczególnie jak jest pod wiatr a niestety cała Kaszebe była pod wiatr- paradoks że niezależnie w którym kiedunku jechaliśmy cały czas było pod wiatr :-( ) Po drodze dojechaliśmy tych gości co mi siedzieli na karku a potem mnie wyprzedzili i pojechali za kimś lepszym. Oczywiście jak tylko ich wyprzedziliśmy, to od razu wsiedli też na koło :-) W Lasce moi zbawcy zatrzymali się na postój więc i ja się zatrzymałem. Tam spotkałem Adama z rodziny (pozdrower Adam) który był tam służbowo :-) i robił zdjęcia (mam nadzieję że i mnie jakieś pstryknąłeś). Zjadłem ciasto drożdżowe z rabarbarem (pycha) wciągnąłem tubkę żelu energetycznego, popiłem wodą i ruszyliśmy- to znaczy oni ruszyli a ja szybko też żeby mi nie uciekli. Kolesie
których dojechaliśmy, zostali na postoju w Lasce i więcej ich już nie widziałem.
Po drodze z Laski do Charzykowy dogoniliśmy też chłopaka (później poznałem jego imię-Mateusz) który jak później się dowiedziałem też jak ja po raz pierwszy uczestniczył w Kaszeberunda 225. Moi zbawcy jemu również zaproponowali żeby się podłączył i tak w piątkę (3 pociskaczy i 2 sępów) dojechaliśmy do Charzykowy (wg mojego licznika 110km-wg mapki 105). W Charzykowy był posiłek- makaron z sosem, który zjadłem razem z moimi wybawcami i Mateuszem. Do tego znowu wciągnąłem tubkę żelu i ruszyliśmy. Na starcie jednemu z moich zbawców spadł chyba łańcuch ale reszta pojechała, więc nie czekałem tylko ruszyłem za nimi. Jakoś tak po tym postoju w Charzykowy poczułem że wróciły mi siły- nie wiem czy to nie psychiczna świadomość, że właśnie zrobiliśmy nawrotkę i teraz już nie oddalamy się od Kościerzyny ale wracamy (konie poczuły drogę do domu :-) Jakoś tak kilka czy kilkanaście kilometrów za Charzykowy jeden z moich zbawców chyba zaczął słabnąć, bo zaczął odstawać od prowadzącego kolegi. Pod jakąś górkę wskoczyłem przed niego, dociągnąłem do prowadzącego kolegi i powiedziałem że może teraz ja trochę pociągnę. Wskoczyłem na przód i jakiś czas ostro pociągnąłem (powrót sił aż mnie zdziwił)- zerkałem do tyłu, cały czas jechali za mną. Aż tu w którymś momecie wyjechaliśmy z za zakrętu i w oddali zobaczyliśmy jadącą koparkę (taka jakaś fadroma). Tak jadę cały czas i widzę że powoli przybliżamy się do tej koparki (reszta cały czas jechali za mną). Ta koparka tak mnie nakręciła, że postanowiłem że muszę ją dogonić i wyprzedzić (nie wiem po co, tak po prostu :-)
I tak też się stało- dogoniliśmy ją. Koparka jechała jakieś 27-30 km/h. Jak ją wyprzedzałem, popatrzyłem na licznik że miałem 36 km/h. Niestety reszta mojego peletonu została za koparką- myślałem że też będą ją wyprzedzać, ale niestety zostali. Jechałem jakiś czas przed koparką i zerkałem czy wyprzedzają ale nikt nie wyprzedzał. Po jakimś czasie zauważyłem że nie widzę już koparki, myślałem że skręciła, więc pod jakąś górkę zwolniłem czekając że mnie dojdą ale niestety nie widziałem ich na horyzoncie. Dalej jechałem więc sam, po jakimś czasie jeden z moich zbawców wyprzedził mnie jadąc za jakimś mocnym kolarzem, bo próbowałem złapać im się na koło ale byłem za słaby. Na punkcie kontrolnym w Lipnicy się nie zatrzymałem tylko pojechałem dalej. I tak jechałem sam- ani nikogo nie doganiałem ani nikt mnie nie doganiał- odwracałem się do tyłu ale nikogo za mną nie było. W którymś momencie zacząłem się poważnie niepokoić, że pomyliłem trasę, bo strzałek KR na asfalcie nie było, ale kiedy już chciałem się zatrzymać i popatrzeć na mapę, nagle zobaczyłem strzałkę KR- od razu mi ulżyło. I tak samotnie dojechałem aż do Półczna do punktu regeneracyjnego. Tam spotkałem kolegę, który jechał 120 i sobie właśnie odpoczywał. W Półcznie były przepyszne racuchy (palce lizać-podobno są co roku-nie wiem bo w zeszłym roku tam nie stawałem)- specjał kaszubski- wiem bo babcia mojej żony też takie piecze- palce lizać. Do racuchów kolejna tuba żelu, woda i w drogę. Kolega wyjechał razem ze mną, proponowałem żeby wskoczył mi na koło to go pociągnę, ale nie chciał, więc pojechałem dalej samotnie. W Sulęczynie znowu zatrzymałem się w punkcie regeneracyjnym, zjadłem drożdżówkę, uzupełniłem wodę, poczekałem chwilę czy może kolega dojedzie, ale nie dojechał więc pojechałem dalej. Sił było niestety już coraz mniej, tyłek bolał mnie potwornie, tak samo jak moja kontuzjowana ręka. Na szczęście do przodu kazała przeć świadomość, że to zostało do mety to już mały pryszczyk w porównaniu z tym co przejechałem. Na punkcie w Stężycy się już nie zatrzymywałem bo już poczułem zapach mety. Po drodze wyprzedzali mnie inni zawodnicy ale już zupełnie nie robiło mi to różnicy, myślałem tylko o zbliżającej się mecie. Kiedy zobaczyłem przed sobą wiadukt w Kościerzynie (ostatnia solidna góra jak na zmęczonego kolarza) to już wiedziałem że dojechałem. Wjeżdżając pod ten wiadukt mówiłem tylko do siebie na głos- nie mam już siły, nie mam już siły :-) ale za wiaduktem czekał już tylko zjazd z górki i !!!!META!!!! !!!!HURRRAAAA!!!!!
Na mecie czekał kolega, który jechał 65 km, ja padłem na trawę a on przyniósł mi żarcie i picie- dzięki mu wielkie za to. Posiedzieliśmy na trawie odpocząłem, w międzyczasie dojechał kolega który jechał 120. Koledzy wsiedli w samochód, ja na rower i wróciłem jeszcze kolejne 15 km rowerem do miejsca noclegu. Jak dojechałem, to tylko się umyłem, coś zjadłem i padłem spać. Spałem coś koło 16-18 godzin- dokładnie nie wiem bo nie wiem dokładnie o której poszedłem spać.
Dzisiaj (dzień po) nie mogę za bardzo chodzić, bo wysiadły mi kolana- wcale nie mięśnie, czuję tylko symboliczne zakwasy ale właśnie stawy kolanowe. Pali mnie skóra na rękach i na nogach spalona słońcem, na gębie mam nieopalone oprawki od okularów (jak w reklamie piwa) ale jestem !!!SZCZĘŚLIWY!!!
Dzień przed Kaszebe walczyłem pół dnia z rowerem, ponieważ okazało się, że tylne koło ma jakiś opór i nie obraca się płynnie tylko coś chaczy i zaraz się zatrzymuje :-( myślałem że to hamulce (tarczówki), ale po 2 godzinach modzenia się z hamulcami doszedłem w końcu :-( że to nie hamulce ale źle skręcona piasta w kole. Udało się to w końcu z mniejszym sukcesem uregulować (z mniejszym bo mam teraz tam luz).
W dzień KaszebeRunda wstałem o 4:45 (start o 7:00) a tu niemiła niespodzianka: łeb boli jak sto diabłów, do tego bolące gardło- no to pięknie myślę sobie, i co teraz? Ale co tam nie po to się szykowałem psychicznie i fizycznie cały rok, żeby teraz odpuścić: zesram się a nie dam się ;-)
Zrobiłem sobie śniadanie kolarza :-) (płatki owsiane górskie na mleku) popakowałem najważniejsze rzeczy w plecak z bidonem, nalałem wody, zapakowałem żele energetyczne i troszkę przed 6:00 wyruszyłem żeby dojechać na start na 7:00. Z samego rana było dość chłodno, więc jechałem w cienkiej wiatróweczce. Niestety po drodze na start kolejna niemiła niespodzianka- jak tylko wyjechałem siodełko zrobiło TRRAACH!! i przekrzywiło mi się do tyłu (po tym ruszało się i było całe luźne). Myślę sobie z takim siodełkiem to mogę się dokulać na start, ale nie mam szans żeby przejechać 225 km :-( Ale myślę jest nadzieja- na starcie miał być serwis rowerowy. Dojechałem na start, wparowałem do biura startowego i pytam o serwis. Pan akurat był w biurze i centrował komuś koło. Jak skończył ja od razu do niego że jest moją jedyną nadzieją że wystartuję .... bla bla.... ogólnie lament :-) Pan wziął siodełko poszedł gdzieś tam, wrócił i okazało się że zrobił je :-))))))))- przejechałem się po dziurach, poskakałem po nim i ani drgnie :-)))))) DZIĘKI CI O WIELKI SERWISANCIE ROWEROWY KASZEBERUNDA !!!!! :-)) Dzięki Tobie mogłem wystartować.
Dzięki temu że Pan się migiem uwinął, to zdążyłem na start na 7:00, ledwo ledwo ale zdążyłem. Start jak to start, przez miasto pilotowani, na skrzyżowaniach policja ogólnie pełna profeska. Jak tylko wyjechaliśmy z miasta, kolarze nacisnęli na pedały i zniknęli na choryzoncie :-) Ja tam przez jakiś czas jechałem z jakimiś kolesiami, potem kolesie tak zwolnili że wskoczyłem przed nich a oni mi na plecy, potem na wysokości 37 km znaleźli sobie jakiegoś lepszego pociskacza i przeskoczyli jemu na plecy i pojechali sobie. Ja jechałem sobie sam mniej więcej do 60-go kilometra. Po drodze śmignęli mnie jeszcze jacyś pociskacze- próbowałem wsiąść im na koło ale nie dałem rady- za mocni byli. Tak trochę przed 60-tym km dopadł mnie kryzys. Czuję już pierwsze objawy zmęczenia, do tego ból głowy nie ustępuje (nie miałem żadnych prochów żeby sobie coś wziąć) i ogólnie myślę sobie co ja tu robię? Do mety fura kilometrów- nie dam rady. Jechałem coraz wolniej i wolniej aż tu jak zbawienie dojechało do mnie trzech gości- jeden klepnął mnie w ramie i mówi dawaj pociągniemy cię :-) drugi ręką mnie popchnął i mówi dawaj ja popcham :-))) Tak mnie zmotywowali, że rzeczywiście wsiadłem im na koło i razem dojechaliśmy do punktu regeneracyjnego w Lasce na 68 km (tempo mieli zawrotne jak dla mnie- 30 i więcej na godzinę ale jak się jedzie komuś na plecach to jest łatwo-szczególnie jak jest pod wiatr a niestety cała Kaszebe była pod wiatr- paradoks że niezależnie w którym kiedunku jechaliśmy cały czas było pod wiatr :-( ) Po drodze dojechaliśmy tych gości co mi siedzieli na karku a potem mnie wyprzedzili i pojechali za kimś lepszym. Oczywiście jak tylko ich wyprzedziliśmy, to od razu wsiedli też na koło :-) W Lasce moi zbawcy zatrzymali się na postój więc i ja się zatrzymałem. Tam spotkałem Adama z rodziny (pozdrower Adam) który był tam służbowo :-) i robił zdjęcia (mam nadzieję że i mnie jakieś pstryknąłeś). Zjadłem ciasto drożdżowe z rabarbarem (pycha) wciągnąłem tubkę żelu energetycznego, popiłem wodą i ruszyliśmy- to znaczy oni ruszyli a ja szybko też żeby mi nie uciekli. Kolesie
których dojechaliśmy, zostali na postoju w Lasce i więcej ich już nie widziałem.
Po drodze z Laski do Charzykowy dogoniliśmy też chłopaka (później poznałem jego imię-Mateusz) który jak później się dowiedziałem też jak ja po raz pierwszy uczestniczył w Kaszeberunda 225. Moi zbawcy jemu również zaproponowali żeby się podłączył i tak w piątkę (3 pociskaczy i 2 sępów) dojechaliśmy do Charzykowy (wg mojego licznika 110km-wg mapki 105). W Charzykowy był posiłek- makaron z sosem, który zjadłem razem z moimi wybawcami i Mateuszem. Do tego znowu wciągnąłem tubkę żelu i ruszyliśmy. Na starcie jednemu z moich zbawców spadł chyba łańcuch ale reszta pojechała, więc nie czekałem tylko ruszyłem za nimi. Jakoś tak po tym postoju w Charzykowy poczułem że wróciły mi siły- nie wiem czy to nie psychiczna świadomość, że właśnie zrobiliśmy nawrotkę i teraz już nie oddalamy się od Kościerzyny ale wracamy (konie poczuły drogę do domu :-) Jakoś tak kilka czy kilkanaście kilometrów za Charzykowy jeden z moich zbawców chyba zaczął słabnąć, bo zaczął odstawać od prowadzącego kolegi. Pod jakąś górkę wskoczyłem przed niego, dociągnąłem do prowadzącego kolegi i powiedziałem że może teraz ja trochę pociągnę. Wskoczyłem na przód i jakiś czas ostro pociągnąłem (powrót sił aż mnie zdziwił)- zerkałem do tyłu, cały czas jechali za mną. Aż tu w którymś momecie wyjechaliśmy z za zakrętu i w oddali zobaczyliśmy jadącą koparkę (taka jakaś fadroma). Tak jadę cały czas i widzę że powoli przybliżamy się do tej koparki (reszta cały czas jechali za mną). Ta koparka tak mnie nakręciła, że postanowiłem że muszę ją dogonić i wyprzedzić (nie wiem po co, tak po prostu :-)
I tak też się stało- dogoniliśmy ją. Koparka jechała jakieś 27-30 km/h. Jak ją wyprzedzałem, popatrzyłem na licznik że miałem 36 km/h. Niestety reszta mojego peletonu została za koparką- myślałem że też będą ją wyprzedzać, ale niestety zostali. Jechałem jakiś czas przed koparką i zerkałem czy wyprzedzają ale nikt nie wyprzedzał. Po jakimś czasie zauważyłem że nie widzę już koparki, myślałem że skręciła, więc pod jakąś górkę zwolniłem czekając że mnie dojdą ale niestety nie widziałem ich na horyzoncie. Dalej jechałem więc sam, po jakimś czasie jeden z moich zbawców wyprzedził mnie jadąc za jakimś mocnym kolarzem, bo próbowałem złapać im się na koło ale byłem za słaby. Na punkcie kontrolnym w Lipnicy się nie zatrzymałem tylko pojechałem dalej. I tak jechałem sam- ani nikogo nie doganiałem ani nikt mnie nie doganiał- odwracałem się do tyłu ale nikogo za mną nie było. W którymś momencie zacząłem się poważnie niepokoić, że pomyliłem trasę, bo strzałek KR na asfalcie nie było, ale kiedy już chciałem się zatrzymać i popatrzeć na mapę, nagle zobaczyłem strzałkę KR- od razu mi ulżyło. I tak samotnie dojechałem aż do Półczna do punktu regeneracyjnego. Tam spotkałem kolegę, który jechał 120 i sobie właśnie odpoczywał. W Półcznie były przepyszne racuchy (palce lizać-podobno są co roku-nie wiem bo w zeszłym roku tam nie stawałem)- specjał kaszubski- wiem bo babcia mojej żony też takie piecze- palce lizać. Do racuchów kolejna tuba żelu, woda i w drogę. Kolega wyjechał razem ze mną, proponowałem żeby wskoczył mi na koło to go pociągnę, ale nie chciał, więc pojechałem dalej samotnie. W Sulęczynie znowu zatrzymałem się w punkcie regeneracyjnym, zjadłem drożdżówkę, uzupełniłem wodę, poczekałem chwilę czy może kolega dojedzie, ale nie dojechał więc pojechałem dalej. Sił było niestety już coraz mniej, tyłek bolał mnie potwornie, tak samo jak moja kontuzjowana ręka. Na szczęście do przodu kazała przeć świadomość, że to zostało do mety to już mały pryszczyk w porównaniu z tym co przejechałem. Na punkcie w Stężycy się już nie zatrzymywałem bo już poczułem zapach mety. Po drodze wyprzedzali mnie inni zawodnicy ale już zupełnie nie robiło mi to różnicy, myślałem tylko o zbliżającej się mecie. Kiedy zobaczyłem przed sobą wiadukt w Kościerzynie (ostatnia solidna góra jak na zmęczonego kolarza) to już wiedziałem że dojechałem. Wjeżdżając pod ten wiadukt mówiłem tylko do siebie na głos- nie mam już siły, nie mam już siły :-) ale za wiaduktem czekał już tylko zjazd z górki i !!!!META!!!! !!!!HURRRAAAA!!!!!
Na mecie czekał kolega, który jechał 65 km, ja padłem na trawę a on przyniósł mi żarcie i picie- dzięki mu wielkie za to. Posiedzieliśmy na trawie odpocząłem, w międzyczasie dojechał kolega który jechał 120. Koledzy wsiedli w samochód, ja na rower i wróciłem jeszcze kolejne 15 km rowerem do miejsca noclegu. Jak dojechałem, to tylko się umyłem, coś zjadłem i padłem spać. Spałem coś koło 16-18 godzin- dokładnie nie wiem bo nie wiem dokładnie o której poszedłem spać.
Dzisiaj (dzień po) nie mogę za bardzo chodzić, bo wysiadły mi kolana- wcale nie mięśnie, czuję tylko symboliczne zakwasy ale właśnie stawy kolanowe. Pali mnie skóra na rękach i na nogach spalona słońcem, na gębie mam nieopalone oprawki od okularów (jak w reklamie piwa) ale jestem !!!SZCZĘŚLIWY!!!
dpd(starość trzeba przyjąć z godnością ;-)
Czwartek, 27 maja 2010 | dodano:27.05.2010
Km: | 18.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:46 | km/h: | 24.13 |
Pr. maks.: | 43.20 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
No niestety, muszę się z tym pogodzić- starzeję się :-(, ale po kolei.
Rano standardowo najkrótszą drogą do pracy- było chłodno więc wiatróweczka na grzbiecie. Powrót: zaczął padać deszcz, ale nieduży, więc postanowiłem odebrać swojego blachosmroda zostawionego po weekendowej imprezie na Chełmie. Pojechałem więc w stronę Orunii, żeby wjechać Cienistą (ścieżka rowerowa) na Chełm. Jak skręcałem, to od strony Orunii dojechał jakiś biker, który kątem oka zobaczyłem rusza tuż za mną w górę Cienistej. Wjeżdżałem już parę razy pod tą góreczkę, jest dość solidna, ale mówię sobie: "zesram się a nie dam się ;-)" -żeby mnie wyprzedził. Więc ostro pociągnąłem do góry ..... i tu dopadła mnie niespodzianka .... cholera starzeję się. Nogi mogły ciągnąć w górę, ale do jasnej ciasnej płuca nie nadążały dostarczać tlenu :-( W połowie góry tak się zasapałem, że stwierdziłem że muszę zwolnić, bo zaraz zemdleję :-( Zredukowałem przerzutkę i zacząłem wjeżdżać wolniej ale oddech niestety nie chciał się uspokoić. A tu nasz biker zza moich pleców spokojnie wyprzedził mnie (cholera- nawet nie był specjalnie zasapany :-( żeby mi bardziej dokopać przede mną zrzucił przerzutkę na mniejszą tarczę i spokojnie sobie po prostu pojechał. Ja niestety jak ryba wyjęta z wody musiałem jeszcze bardziej zwolnić bo nie nadążałem oddychać :-( Podsumowując: "starość nie radość" i widzę że muszę się nauczyć godnie ją przyjmować bo chyba właśnie nadchodzi :-(
Pozdrower i szacuneczek dla bikera który mnie wyprzedzał.
P.s. Ależ jestem podjarany :-) sobotnią KaszebeRundą :-)
Rano standardowo najkrótszą drogą do pracy- było chłodno więc wiatróweczka na grzbiecie. Powrót: zaczął padać deszcz, ale nieduży, więc postanowiłem odebrać swojego blachosmroda zostawionego po weekendowej imprezie na Chełmie. Pojechałem więc w stronę Orunii, żeby wjechać Cienistą (ścieżka rowerowa) na Chełm. Jak skręcałem, to od strony Orunii dojechał jakiś biker, który kątem oka zobaczyłem rusza tuż za mną w górę Cienistej. Wjeżdżałem już parę razy pod tą góreczkę, jest dość solidna, ale mówię sobie: "zesram się a nie dam się ;-)" -żeby mnie wyprzedził. Więc ostro pociągnąłem do góry ..... i tu dopadła mnie niespodzianka .... cholera starzeję się. Nogi mogły ciągnąć w górę, ale do jasnej ciasnej płuca nie nadążały dostarczać tlenu :-( W połowie góry tak się zasapałem, że stwierdziłem że muszę zwolnić, bo zaraz zemdleję :-( Zredukowałem przerzutkę i zacząłem wjeżdżać wolniej ale oddech niestety nie chciał się uspokoić. A tu nasz biker zza moich pleców spokojnie wyprzedził mnie (cholera- nawet nie był specjalnie zasapany :-( żeby mi bardziej dokopać przede mną zrzucił przerzutkę na mniejszą tarczę i spokojnie sobie po prostu pojechał. Ja niestety jak ryba wyjęta z wody musiałem jeszcze bardziej zwolnić bo nie nadążałem oddychać :-( Podsumowując: "starość nie radość" i widzę że muszę się nauczyć godnie ją przyjmować bo chyba właśnie nadchodzi :-(
Pozdrower i szacuneczek dla bikera który mnie wyprzedzał.
P.s. Ależ jestem podjarany :-) sobotnią KaszebeRundą :-)
dpd+Dzień Matki
Środa, 26 maja 2010 | dodano:26.05.2010
Km: | 18.20 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:48 | km/h: | 22.75 |
Pr. maks.: | 41.40 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Rano najkrótszą do pracy.
Powrót: trzeba było zajechać na cmentarz, bo przecież dziś Dzień Matki, więc kwiatki trzeba złożyć, znicz zapalić i pacierz zmówić.
Potem prosto do domu, bo się spieszyłem.
Powrót: trzeba było zajechać na cmentarz, bo przecież dziś Dzień Matki, więc kwiatki trzeba złożyć, znicz zapalić i pacierz zmówić.
Potem prosto do domu, bo się spieszyłem.
dpd+sprawunki(wiatr!!!!)
Wtorek, 25 maja 2010 | dodano:25.05.2010
Km: | 20.90 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:50 | km/h: | 25.08 |
Pr. maks.: | 41.40 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Wiatr dzisiaj, że z roweru prawie zwiewa :-)
Rano najkrótszą do pracy. W sumie to rano przez ten wiatr to zimno było.
Powrót z załatwianiem sprawunków: do hurt.com.pl po tylnią lampę do roweru- mega mocną i akumulatorki do niej, potem serwis rowerowy na wysepce we Wrzeszczu (facet w serwisie się śmiał że ten mój rower to taki trochę wynalazek ... ?). Co tam, jeździ i to całkiem nieźle :-) Niestety zakupów na wysepce nie dokonałem bo nie mieli ani kurtek przeciwdeszczowych (obcisłych biodrówek-mieli tylko takie wielke żółte płachty) ani przeciwdeszczowych ochraniaczy na buty :-( Trudno w razie czego na Kaszebe będę mókł- mam nadzieję że nie :-). Pozdrower dla wszystkich.
Rano najkrótszą do pracy. W sumie to rano przez ten wiatr to zimno było.
Powrót z załatwianiem sprawunków: do hurt.com.pl po tylnią lampę do roweru- mega mocną i akumulatorki do niej, potem serwis rowerowy na wysepce we Wrzeszczu (facet w serwisie się śmiał że ten mój rower to taki trochę wynalazek ... ?). Co tam, jeździ i to całkiem nieźle :-) Niestety zakupów na wysepce nie dokonałem bo nie mieli ani kurtek przeciwdeszczowych (obcisłych biodrówek-mieli tylko takie wielke żółte płachty) ani przeciwdeszczowych ochraniaczy na buty :-( Trudno w razie czego na Kaszebe będę mókł- mam nadzieję że nie :-). Pozdrower dla wszystkich.
dpd(jakby dziś rowerzystów więcej :-)
Poniedziałek, 24 maja 2010 | dodano:24.05.2010
Km: | 14.60 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:35 | km/h: | 25.03 |
Pr. maks.: | 43.80 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Czy mi się zdaje, czy dziś było więcej rowerzystów niż zwykle? Czyżby "zagoń rower do roboty" ;-) ?
W obie strony najkrótszą drogą, powrót w deszczu.
W obie strony najkrótszą drogą, powrót w deszczu.
dpd+leń i ... spora traska
Piątek, 21 maja 2010 | dodano:21.05.2010
Km: | 84.60 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 03:38 | km/h: | 23.28 |
Pr. maks.: | 49.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Dziś męczył mnie leń i właściwie nigdzie nie chciało mi się jechać po pracy i z tego całego lenia ..... wyszedł całkiem niezły dystansik :-) i do tego o dwóch małych kanapeczkach o 8 rano.
Rano: ciepło, znowu mglisto ale bezdeszczowo- najkrótszą drogą do pracy.
Powrót: ponieważ po porannych mgłach cały dzień pięknie świeciło słoneczko i było cudownie ciepło, postanowiłem przezwyciężyć lenia i pokręcić się trochę tu i tam.
Pierwotnie chciałem skoczyć na górę Donas i wrócić, a co z tego wynikło?
Ale po kolei: z pracy skoczyłem na Reja, bez kręcenia rundek wjechałem na górę rekreacyjnie pod łagodną (po drodze jeszcze odbiłem trochę w las ale nic ciekawego z tego nie wynikło i zrobiłem mały serwis rowerowy :-) regulacja i dokręcanie kierownicy i smarowanie łańcucha bo już mnie wkurzał chrobotaniem). Z Reja przez las pojechałem do Źródła Marii, po drodze trochę pobłądziłem więc dodatkowe kiloski po lesie. Ze Źródła Marii przez las do Chwaszczyńskiej i dalej na górę Donas- tam znowu pobłądziłem więc znowu dodatkowe dystanse po lesie- w efekcie zanim dotarłem na Donas, to objechałem ją dokładnie dookoła :-) Na wieżę widokową nie właziłem bo już tam byłem i nie taki był mój cel. Z góry Donas na chybił trafił pojechałem jakimiś polnymi drogami i dojechałem do Chwaszczyna do ronda. Skręciłem na asfalt w stronę Wejherowa i pojechałem asfaltem przez Karczemki, Dobrzewino, Bojano, Koleczkowo, Bieszkowice. Myślałem że może skoczę sobie do Wejherowa ale w Bieszkowicach stwierdziłem że mam za mało czasu (robiło się późno) więc za Bieszkowicami zrobiłem nawrotkę i wróciłem do Chwaszczyna tą samą trasą, potem przez Osowę, Spacerową w dół do Oliwy i do domu. Ogólnie trasa z Chwaszczyna do Wejherowa jest strasznie zatłoczona (mnóstwo samochodów) i raczej niebezpieczna (2 samochody wyprzedziły mnie na milimetry omal nie potrącając) więc ogólnie nie polecam jazdy tamtędy. Pozdrower dla wszystkich czytających.
Rano: ciepło, znowu mglisto ale bezdeszczowo- najkrótszą drogą do pracy.
Powrót: ponieważ po porannych mgłach cały dzień pięknie świeciło słoneczko i było cudownie ciepło, postanowiłem przezwyciężyć lenia i pokręcić się trochę tu i tam.
Pierwotnie chciałem skoczyć na górę Donas i wrócić, a co z tego wynikło?
Ale po kolei: z pracy skoczyłem na Reja, bez kręcenia rundek wjechałem na górę rekreacyjnie pod łagodną (po drodze jeszcze odbiłem trochę w las ale nic ciekawego z tego nie wynikło i zrobiłem mały serwis rowerowy :-) regulacja i dokręcanie kierownicy i smarowanie łańcucha bo już mnie wkurzał chrobotaniem). Z Reja przez las pojechałem do Źródła Marii, po drodze trochę pobłądziłem więc dodatkowe kiloski po lesie. Ze Źródła Marii przez las do Chwaszczyńskiej i dalej na górę Donas- tam znowu pobłądziłem więc znowu dodatkowe dystanse po lesie- w efekcie zanim dotarłem na Donas, to objechałem ją dokładnie dookoła :-) Na wieżę widokową nie właziłem bo już tam byłem i nie taki był mój cel. Z góry Donas na chybił trafił pojechałem jakimiś polnymi drogami i dojechałem do Chwaszczyna do ronda. Skręciłem na asfalt w stronę Wejherowa i pojechałem asfaltem przez Karczemki, Dobrzewino, Bojano, Koleczkowo, Bieszkowice. Myślałem że może skoczę sobie do Wejherowa ale w Bieszkowicach stwierdziłem że mam za mało czasu (robiło się późno) więc za Bieszkowicami zrobiłem nawrotkę i wróciłem do Chwaszczyna tą samą trasą, potem przez Osowę, Spacerową w dół do Oliwy i do domu. Ogólnie trasa z Chwaszczyna do Wejherowa jest strasznie zatłoczona (mnóstwo samochodów) i raczej niebezpieczna (2 samochody wyprzedziły mnie na milimetry omal nie potrącając) więc ogólnie nie polecam jazdy tamtędy. Pozdrower dla wszystkich czytających.
dpd(Reja-lajtowo)
Czwartek, 20 maja 2010 | dodano:20.05.2010
Km: | 49.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 02:03 | km/h: | 24.15 |
Pr. maks.: | 47.10 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Rano: ciepło, wiatr słaby, ale mgliście na tyle, że musiałem co chwile ścierać rosę z okularów :-) Najkrótszą drogą do pracy- jechało się jedwabiście.
Dziś znowu w ciągu dnia wyszło słoneczko :-) cóż żal byłoby nie skręcić paru kilosków. Z braku lepszego pomysłu pojechałem na Reja- tam zrobiłem lajtowe 4 podjazdy pod ostrą i wróciłem najkrótszą drogą do domu.
Żadnych spektakularnych wydarzeń, tyle że dziś już na Reja nie było takich tłumów jak wczoraj. Było paru rowersów, paru kolarzy, ale ogólnie luźniutko.
Pozdrower dla wszystkich, a szczególnie życzenia otuchy, siły i hartu ducha dla tych którzy czekają na przejście fali powodziowej albo się na nią przygotowują.
Dziś znowu w ciągu dnia wyszło słoneczko :-) cóż żal byłoby nie skręcić paru kilosków. Z braku lepszego pomysłu pojechałem na Reja- tam zrobiłem lajtowe 4 podjazdy pod ostrą i wróciłem najkrótszą drogą do domu.
Żadnych spektakularnych wydarzeń, tyle że dziś już na Reja nie było takich tłumów jak wczoraj. Było paru rowersów, paru kolarzy, ale ogólnie luźniutko.
Pozdrower dla wszystkich, a szczególnie życzenia otuchy, siły i hartu ducha dla tych którzy czekają na przejście fali powodziowej albo się na nią przygotowują.
dpd(Reja,Pachołek-tłok tłok tłok :-)
Środa, 19 maja 2010 | dodano:19.05.2010
Km: | 65.60 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 02:48 | km/h: | 23.43 |
Pr. maks.: | 44.80 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Waldek, żałuj że nie wybrałeś się dziś na rower ;-)
Rano ok. 10 stopni, pochmurno, bezdeszczowo, wiatr się już uspokoił- najkrótszą drogą do pracy- jechało się świetnie.
W ciągu dnia zza chmur wyjrzało w końcu po wielu dniach słońce- więc szybka decyzja- dziś pokręcę po pracy- trzeba korzystać z niewielu momentów kiedy jest słoneczko :-)
Z pracy na Reja- zrobiłem 6 podjazdów pod ostrą- takiego tłoku rowerzystów na Reja to jeszcze w tym roku nie widziałem- aż serce roście kiedy mija się całe sznureczki rowersów jeżdżących po Reja.
Z Reja pojechałem przez Borodziej i drogę nadleśniczych na Pachołek- na drodze nadleśniczych tak jak ostatnio dużo błota ale spokojnie można jechać, dalej na szlakach pieszych i rowerowych już luksusowo. Uprzątnęli też drzewa które leżały na szlaku. Z Pachołak zjechałem ostrym zjazdem po zboczu w stronę ZOO i wbiłem się w Kościerską a podem w Dolinę Radości. Niestety od Pachołka już znowu jechałem bez słoneczka, bo się znów zachmurzyło :-( Z Doliny Radości do Słowackiego, potem Matemblewo, Wrzeszcz i do domu. Trochę dziś podjeżdżania pod góreczki było, ale forma chyba jest, bo specjalnie nie stanowi to problemu :-)
Dziś wszędzie dosłownie mnóstwo rowerzystów (spragnieni słoneczka wylegli w plener :-) Dobrze że nie wpadłem na pomysł żeby pojechać nad morze, bo tam pewnie masakra, taki tłok. Pozdrower dla wszystkich rowersów :-)
Rano ok. 10 stopni, pochmurno, bezdeszczowo, wiatr się już uspokoił- najkrótszą drogą do pracy- jechało się świetnie.
W ciągu dnia zza chmur wyjrzało w końcu po wielu dniach słońce- więc szybka decyzja- dziś pokręcę po pracy- trzeba korzystać z niewielu momentów kiedy jest słoneczko :-)
Z pracy na Reja- zrobiłem 6 podjazdów pod ostrą- takiego tłoku rowerzystów na Reja to jeszcze w tym roku nie widziałem- aż serce roście kiedy mija się całe sznureczki rowersów jeżdżących po Reja.
Z Reja pojechałem przez Borodziej i drogę nadleśniczych na Pachołek- na drodze nadleśniczych tak jak ostatnio dużo błota ale spokojnie można jechać, dalej na szlakach pieszych i rowerowych już luksusowo. Uprzątnęli też drzewa które leżały na szlaku. Z Pachołak zjechałem ostrym zjazdem po zboczu w stronę ZOO i wbiłem się w Kościerską a podem w Dolinę Radości. Niestety od Pachołka już znowu jechałem bez słoneczka, bo się znów zachmurzyło :-( Z Doliny Radości do Słowackiego, potem Matemblewo, Wrzeszcz i do domu. Trochę dziś podjeżdżania pod góreczki było, ale forma chyba jest, bo specjalnie nie stanowi to problemu :-)
Dziś wszędzie dosłownie mnóstwo rowerzystów (spragnieni słoneczka wylegli w plener :-) Dobrze że nie wpadłem na pomysł żeby pojechać nad morze, bo tam pewnie masakra, taki tłok. Pozdrower dla wszystkich rowersów :-)
dpd(powrót okrężną)
Wtorek, 18 maja 2010 | dodano:18.05.2010
Km: | 33.30 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:17 | km/h: | 25.95 |
Pr. maks.: | 42.00 | Temperatura: | 12.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Rano (+12 stopni) pochmurno ale bezdeszczowo, mordewind kontynuacja, najkrótszą drogą do pracy.
Powrót: mordewind jak się patrzy, miejscami tak wiał że prawie zatrzymywał w miejscu :-), pochmurno, bezdeszczowo- choć w Sopocie musiało chwilę wcześniej padać przelotnie, bo było mokro.
Za to powrót z Sopotu pełnym gazem- bo mordewind zamienił się w dupewind :-)
Trasa maksymalnie okrężna.
Powrót: mordewind jak się patrzy, miejscami tak wiał że prawie zatrzymywał w miejscu :-), pochmurno, bezdeszczowo- choć w Sopocie musiało chwilę wcześniej padać przelotnie, bo było mokro.
Za to powrót z Sopotu pełnym gazem- bo mordewind zamienił się w dupewind :-)
Trasa maksymalnie okrężna.