Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2015
Dystans całkowity: | 66.16 km (w terenie 10.00 km; 15.11%) |
Czas w ruchu: | 03:38 |
Średnia prędkość: | 18.21 km/h |
Maksymalna prędkość: | 46.91 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 66.16 km i 3h 38m |
Więcej statystyk |
dpd- gleba i koniec jeżdżenia :-(
Poniedziałek, 2 lutego 2015 | dodano:04.02.2015Kategoria do pracy
Km: | 66.16 | Km teren: | 10.00 | Czas: | 03:38 | km/h: | 18.21 |
Pr. maks.: | 46.91 | Temperatura: | -2.0 | HRmax: | (%) | HRavg | (%) |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Piszę dopiero dziś, choć wydarzenie dotyczy poniedziałkowego wyjazdu do pracy rowerem- niestety ostatniego na jakiś czas, nie wiem na jak długi.
Wszystko było pięknie: rano świetnie się jechało, po południu świetnie się wracało.
I już byłem w ogródku, już witałem się z gąską i ...... wielka gleba :-( potem 6 godzin na SOR'ze (Szpitalny Oddział Ratunkowy) a teraz jestem na Tramalu i ledwo się ruszam, sycząc co chwilę z bólu.
Byłem ledwo 3 km od domu, jechałem sobie zadowolony przez las z Barniewic do Banina po ubitym śniegu (na kolcowanych oponach oczywiście), kiedy nagle przednie koło zrobiło mi zgrabny odjazd w prawą stronę a ja zanim się zorientowałem leciałem już plecami na glebę :-(
Przywaliłem plecami w wielką muldę tak solidnie, że jeszcze nigdy w życiu tak nie przywaliłem. Leżałem chyba z 10 minut na glebie, drąc ryja z bólu i nie mogąc się ruszyć. Kiedy w końcu próbowałem się jakoś pozbierać, okazało się że jechałem nie po śniegu ale po czystym lodzie, ubitym na twardość betonu- tak samo mulda w którą przywaliłem. Jak próbowałem wstać, to nogi mi się rozjeżdżały w każdą stronę, co dodatkowo nie ułatwiało mi tego żebym się zebrał z gleby.
W sumie to nie wiem jak się pozbierałem i jak wsiadłem na rower (chyba byłem w szoku), ale fakt że jakoś wsiadłem i jakoś dojechałem do domu te 3 km. Pod domem nie mogłem już zsiąść z roweru, nie mogłem iść, nie mogłem usiąść, nie mogłem się podnieść- nie stękając z bólu.
Jakoś udało mi się dowlec do łóżka (postanowiłem przeczekać do rana i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie), ale spania nie było żadnego, bo nie mogłem się ruszyć w łóżku a ból nie dawał spać.
Niestety rano stwierdziłem że nie ma opcji, muszę jechać na SOR, bo chyba sobie coś zrobiłem niedobrego. Żona jakoś dowlokła mnie do szpitala, w którym spędziliśmy (na krzesłach) 4 godziny w oczekiwaniu na lekarza i dalsze 2 na diagnozę po RTG (razem ponad 6 godzin). Chyba jeszcze nigdy nie strzelili mi tyle fotek RTG, chyba przy 6 albo 7 przestałem liczyć. Jedyny pozytyw jest taki, że podobno sobie nic nie złamałem, choć czuję się tak, jakby mój kręgosłup składał się z tysięcy malutkich połamanych kosteczek, które kłują i dźgają przy każdym, najmniejszym ruchu.
Na szczęście lekarz przepisał mi Tramal przeciwbólowo, który pozwala mi jakoś funkcjonować.
Na rower jednak za szybko nie wsiądę :-(
A miało być tak pięknie: miałem całe ferie jeździć do pracy rowerem.
Wszystko było pięknie: rano świetnie się jechało, po południu świetnie się wracało.
I już byłem w ogródku, już witałem się z gąską i ...... wielka gleba :-( potem 6 godzin na SOR'ze (Szpitalny Oddział Ratunkowy) a teraz jestem na Tramalu i ledwo się ruszam, sycząc co chwilę z bólu.
Byłem ledwo 3 km od domu, jechałem sobie zadowolony przez las z Barniewic do Banina po ubitym śniegu (na kolcowanych oponach oczywiście), kiedy nagle przednie koło zrobiło mi zgrabny odjazd w prawą stronę a ja zanim się zorientowałem leciałem już plecami na glebę :-(
Przywaliłem plecami w wielką muldę tak solidnie, że jeszcze nigdy w życiu tak nie przywaliłem. Leżałem chyba z 10 minut na glebie, drąc ryja z bólu i nie mogąc się ruszyć. Kiedy w końcu próbowałem się jakoś pozbierać, okazało się że jechałem nie po śniegu ale po czystym lodzie, ubitym na twardość betonu- tak samo mulda w którą przywaliłem. Jak próbowałem wstać, to nogi mi się rozjeżdżały w każdą stronę, co dodatkowo nie ułatwiało mi tego żebym się zebrał z gleby.
W sumie to nie wiem jak się pozbierałem i jak wsiadłem na rower (chyba byłem w szoku), ale fakt że jakoś wsiadłem i jakoś dojechałem do domu te 3 km. Pod domem nie mogłem już zsiąść z roweru, nie mogłem iść, nie mogłem usiąść, nie mogłem się podnieść- nie stękając z bólu.
Jakoś udało mi się dowlec do łóżka (postanowiłem przeczekać do rana i zobaczyć jak sytuacja się rozwinie), ale spania nie było żadnego, bo nie mogłem się ruszyć w łóżku a ból nie dawał spać.
Niestety rano stwierdziłem że nie ma opcji, muszę jechać na SOR, bo chyba sobie coś zrobiłem niedobrego. Żona jakoś dowlokła mnie do szpitala, w którym spędziliśmy (na krzesłach) 4 godziny w oczekiwaniu na lekarza i dalsze 2 na diagnozę po RTG (razem ponad 6 godzin). Chyba jeszcze nigdy nie strzelili mi tyle fotek RTG, chyba przy 6 albo 7 przestałem liczyć. Jedyny pozytyw jest taki, że podobno sobie nic nie złamałem, choć czuję się tak, jakby mój kręgosłup składał się z tysięcy malutkich połamanych kosteczek, które kłują i dźgają przy każdym, najmniejszym ruchu.
Na szczęście lekarz przepisał mi Tramal przeciwbólowo, który pozwala mi jakoś funkcjonować.
Na rower jednak za szybko nie wsiądę :-(
A miało być tak pięknie: miałem całe ferie jeździć do pracy rowerem.