dpd
Środa, 30 maja 2012 | dodano:30.05.2012
Km: | 22.73 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 00:58 | km/h: | 23.51 |
Pr. maks.: | 61.09 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd
Wtorek, 29 maja 2012 | dodano:30.05.2012
Km: | 22.74 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 01:01 | km/h: | 22.37 |
Pr. maks.: | 52.94 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd
Poniedziałek, 28 maja 2012 | dodano:28.05.2012
Km: | 22.72 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 01:02 | km/h: | 21.99 |
Pr. maks.: | 53.98 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
KaszebeRunda 2012- rekord pobity
Sobota, 26 maja 2012 | dodano:27.05.2012
Km: | 248.96 | Km teren: | 2.00 | Czas: | 08:59 | km/h: | 27.71 |
Pr. maks.: | 53.98 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
Dystans oczywiście zawiera (jak co roku) dojazd na 2 kołach na start i powrót z mety. Sama KaszebeRunda to:
Jestem z siebie dumny, bo z roku na rok widzę, że tendencja jest wzrostowa a do tego udało mi się osiągnąć własny rekord czasu- czas z 2010 roku pobiłem prawie o 20 minut a czas z ubiegłego roku o ponad godzinę :-)
Do tego mogę śmiało uznać, że osiągnięty czas był w ponad 70% tylko moim osiągnięciem, ponieważ przez większość trasy to ja byłem jedynym koniem pociągowym dla małych peletoników. Średnia wyszła mi wprawdzie niższa niż w ubiegłym roku, ale z uwagi na powyższe uważam ją za świetną. Średnia z jazdy po zakończeniu Kaszebe wyszła mi ponad 28 km/h ale spadła znacząco przez powrót z mety ślimaczym, rekreacyjnym tempem.
A teraz relacja:
Przyjechaliśmy dzień wcześniej (po drodze oczywiście pobranie numerów i chipów) na nocleg: mój Syn, mój kolega i ja. Kolega zgodził się pojechać z moim synem na 65 km- dzięki mu wielkie za to, bo mój syn jest bardzo szczęśliwy- udało mu się strzelić swoją kolejną życiówkę- ponad 100 km z dojazdem na start i powrotem z mety (plus malutka dokrętka do 100-wy)- jestem z niego bardzo dumny.
Wieczorne przygotowania sprzętu, picia, pakowanie zeszło nam do późna, więc na spanie zostało niezbyt dużo.
Pobudka o 6 rano, posiłek składający się z 2 chińskich zupek i wyruszam na start.
Na start dojeżdżam dosłownie 2 minuty przed moim startem, więc natychmiast ustawiam się na starcie i .... ruszamy. Przez miasto oczywiście jak zawsze pilotowani przez policję i motocyklistów z pełną pompą :-) ..... lubię to :-)
Za miastem zostaje już tylko jedne motocyklista, który jednak prowadzi nas bardzo długo- dużo dłużej niż zawsze dotychczas. To bardzo miłe.
Od początku trzymam się szpicy peletonu, który jedzie przyzwoitym, choć rwanym tempem (wiadomo- zmiana prowadzenia to chwilowy zryw i po chwili uspokojenie).
Takie rwane tempo jest dość męczące, ale trzymam się peletonu aż do Dziemian (oczywiście na pierwszym punkcie regeneracyjnym w Borsku peleton się nie zatrzymuje- ja zresztą też nie miałem takiego zamiaru).
Na początku Dziemian odpuszczam tempo peletonu, bo zmęczyło mnie to rwanie tempa i dalej jadę już sam. Po chwili widzę, że na plecach siedzi mi jakiś kolo, ale jedzie na krzysia, nie daje zmian. Po kilku kilometrach doganiamy jeszcze jednego gościa, który też odpadł od peletonu. Ten na początku próbuje dawać jakieś zmiany ale są trochę słabe, więc ja cały czas prowadzę ten nasz 3 osobowy peleton.
Na punkcie regeneracyjnym w Lasce się nie zatrzymuję, tylko ciągnę dalej ten 3-osobowy peleton. Kilkanaście kilometrów przed Charzykowymi zaczynam odczuwać kryzys ale się nie poddaję i postanawiam dociągnąć na obiad do Charzykowych. Niestety pakując się popełniłem błąd i żele energetyczne spakowałem do plecaka, zamiast do kieszeni na plecach, więc nie mogę się nawet wspomóc żelem, bo musiałbym się zatrzymać a nie chcę tego robić.
Niestety po wjechaniu do Charzykowych (może 200 metrów przed bufetem) łapie mnie potworny skurcz w prawe udo- nie dało się jechać dalej, musiałem sie zatrzymać a mój peleton pojechał dalej. Przez chwilę rozmasowałem udo i jakoś dokulałem się do bufetu. Po zatrzymaniu się sprawdziłem średnią- było prawie 31 km/h.
Świetna średnia, tylko ten skurcz poinformował mnie, że chyba przeholowałem z tempem jazdy :-(
Zjadłem makaron który dawali (był dużo lepszy niż w ubiegłym roku i nawet mięso w nim jakieś było), zupa pomidorowa natomiast była niejadalna- wyrzuciłem. Na deser wciągnąłem tubkę żelu energetycznego, chwilkę odpocząłem i ruszyłem dalej.
Niestety zaraz po starcie złapał mnie znowu ten potworny skurcz w udzie. Ból tak potworny, że zatrzymałem się prawie zaliczając glebę, i długo musiałem masować mięsień. To był znak, że trzeba drastycznie zredukować tempo i dać mu odpocząć, jeżeli chcę jechać dalej.
Po nawrotce przy wyjeździe z Charzykowych okazało się, że zabawa dopiero się zaczęła- teraz jakieś 60 km prosto pod wiatr- no i oczywiście zaczynają sie górki. Jechałem więc dużo mniejszym tempem, żeby dać odpocząć mięśniom a wiatr też nie pomagał w utrzymaniu przyzwoitego tempa.
W ten sposób praktycznie samotnie doturlałem się do bufetu w Lipnicy. W Lipnicy posiliłem się sporym kawałkiem drożdżówki i napiłem się przepysznej wody z cytryną i miodem i to chyba ta woda wlała we mnie nowe siły.
Na punkcie w Lipnicy spotkałem towarzysza z peletonu z ubiegłego roku i zaproponowałem wspólną jazdę. Wyruszyliśmy razem i po kilku kilometrach dogonił nas jeszcze jeden kolarz a po następnych kilku jeszcze jeden. Moi nowi towarzysze próbowali dawać zmiany, ale były dość słabe więc znowu większą część trasy do Półczna ja prowadziłem. Po drodze do Półczna zgubiliśmy 2 z naszego peletonu i do Półczna dojechaliśmy we dwóch.
Po chwili dojechała reszta naszego 4-osobowego peletonu a w Półcznie spotkaliśmy jednego z kolarzy który jechał za mną do Charzykowych.
Po posileniu się i odpoczynku postanowiliśmy jechać grupą, tylko że moi towarzysze stwierdzili, że nie są w stanie dawać odpowiednich zmian więc znowu prowadzenie peletonu zostało na mojej głowie.
Sił było niestety coraz mniej więc i moje tempo słabło- szczególnie na podjazdach. Taki drobny doping stanowiło to, że po wyjeździe z Półczna co chwilę kogoś doganialiśmy i wyprzedzaliśmy- to daje choć odrobinkę adrenaliny :-)
Po jakimś czasie dogoniła nas grupka około pięciu kolarzy, którym wsiedliśmy na koło. Niestety u mnie już było zbyt mało sił żeby się za nimi utrzymać, więc szybko odpadłem. Mój mały peletonik pojechał sobie za nimi.
Do końca jechałem już sam. Nie zatrzymywałem się już na żadnych punktach regeneracyjnych, choć były jeszcze 2. Tempo niestety było coraz słabsze, a żeby jeszcze tego było mało, to blisko Kościerzyny znowu złapał mnie ten potworny skurcz w udo. Musiałem się zatrzymać i solidnie rozmasować udo.
Na szczęście jak ruszyłem, to jakoś dało się jechać. Wkrótce potem, cały szczęśliwy dotarłem do mety.
Uważam, że tegoroczna KaszebeRunda była dla mnie całkiem udana, choć tempo na początku założyłem chyba za mocne bo jeszcze nigdy dotychczas nie łapały mnie skurcze w czasie jazdy.
Na mecie spotkałem Adama, który jechał ze znajomymi 120 km. Pozdrower i gratulacje, bo jechał pierwszy raz KaszebeRundę.
Na mecie zjadłem co dawali, wypiłem piwo które dawali, poczekałem na dyplom, pożegnałem się z Adamem i pokulałem się żółwim tempem na nocleg.
Dziś bardzo odczuwam efekty jazdy: bolą mnie mięśnie (choć niezbyt mocno), kolana i strasznie dokucza mi kręgosłup- ALE JESTEM ZADOWOLONY, bo tegoroczne KaszebeRunda zawdzięczam w większości tylko sobie :-) i temu że ani przez chwilę się nie poddałem pomimo kryzysów.
A tu relacja Adama, w której nawet załapałem sie na zdjęcie :-)
KaszebeRunda 220- dyplom i medal© marchos
Jestem z siebie dumny, bo z roku na rok widzę, że tendencja jest wzrostowa a do tego udało mi się osiągnąć własny rekord czasu- czas z 2010 roku pobiłem prawie o 20 minut a czas z ubiegłego roku o ponad godzinę :-)
Do tego mogę śmiało uznać, że osiągnięty czas był w ponad 70% tylko moim osiągnięciem, ponieważ przez większość trasy to ja byłem jedynym koniem pociągowym dla małych peletoników. Średnia wyszła mi wprawdzie niższa niż w ubiegłym roku, ale z uwagi na powyższe uważam ją za świetną. Średnia z jazdy po zakończeniu Kaszebe wyszła mi ponad 28 km/h ale spadła znacząco przez powrót z mety ślimaczym, rekreacyjnym tempem.
A teraz relacja:
Przyjechaliśmy dzień wcześniej (po drodze oczywiście pobranie numerów i chipów) na nocleg: mój Syn, mój kolega i ja. Kolega zgodził się pojechać z moim synem na 65 km- dzięki mu wielkie za to, bo mój syn jest bardzo szczęśliwy- udało mu się strzelić swoją kolejną życiówkę- ponad 100 km z dojazdem na start i powrotem z mety (plus malutka dokrętka do 100-wy)- jestem z niego bardzo dumny.
Wieczorne przygotowania sprzętu, picia, pakowanie zeszło nam do późna, więc na spanie zostało niezbyt dużo.
Pobudka o 6 rano, posiłek składający się z 2 chińskich zupek i wyruszam na start.
Na start dojeżdżam dosłownie 2 minuty przed moim startem, więc natychmiast ustawiam się na starcie i .... ruszamy. Przez miasto oczywiście jak zawsze pilotowani przez policję i motocyklistów z pełną pompą :-) ..... lubię to :-)
Za miastem zostaje już tylko jedne motocyklista, który jednak prowadzi nas bardzo długo- dużo dłużej niż zawsze dotychczas. To bardzo miłe.
Od początku trzymam się szpicy peletonu, który jedzie przyzwoitym, choć rwanym tempem (wiadomo- zmiana prowadzenia to chwilowy zryw i po chwili uspokojenie).
Takie rwane tempo jest dość męczące, ale trzymam się peletonu aż do Dziemian (oczywiście na pierwszym punkcie regeneracyjnym w Borsku peleton się nie zatrzymuje- ja zresztą też nie miałem takiego zamiaru).
Na początku Dziemian odpuszczam tempo peletonu, bo zmęczyło mnie to rwanie tempa i dalej jadę już sam. Po chwili widzę, że na plecach siedzi mi jakiś kolo, ale jedzie na krzysia, nie daje zmian. Po kilku kilometrach doganiamy jeszcze jednego gościa, który też odpadł od peletonu. Ten na początku próbuje dawać jakieś zmiany ale są trochę słabe, więc ja cały czas prowadzę ten nasz 3 osobowy peleton.
Na punkcie regeneracyjnym w Lasce się nie zatrzymuję, tylko ciągnę dalej ten 3-osobowy peleton. Kilkanaście kilometrów przed Charzykowymi zaczynam odczuwać kryzys ale się nie poddaję i postanawiam dociągnąć na obiad do Charzykowych. Niestety pakując się popełniłem błąd i żele energetyczne spakowałem do plecaka, zamiast do kieszeni na plecach, więc nie mogę się nawet wspomóc żelem, bo musiałbym się zatrzymać a nie chcę tego robić.
Niestety po wjechaniu do Charzykowych (może 200 metrów przed bufetem) łapie mnie potworny skurcz w prawe udo- nie dało się jechać dalej, musiałem sie zatrzymać a mój peleton pojechał dalej. Przez chwilę rozmasowałem udo i jakoś dokulałem się do bufetu. Po zatrzymaniu się sprawdziłem średnią- było prawie 31 km/h.
Świetna średnia, tylko ten skurcz poinformował mnie, że chyba przeholowałem z tempem jazdy :-(
Zjadłem makaron który dawali (był dużo lepszy niż w ubiegłym roku i nawet mięso w nim jakieś było), zupa pomidorowa natomiast była niejadalna- wyrzuciłem. Na deser wciągnąłem tubkę żelu energetycznego, chwilkę odpocząłem i ruszyłem dalej.
Niestety zaraz po starcie złapał mnie znowu ten potworny skurcz w udzie. Ból tak potworny, że zatrzymałem się prawie zaliczając glebę, i długo musiałem masować mięsień. To był znak, że trzeba drastycznie zredukować tempo i dać mu odpocząć, jeżeli chcę jechać dalej.
Po nawrotce przy wyjeździe z Charzykowych okazało się, że zabawa dopiero się zaczęła- teraz jakieś 60 km prosto pod wiatr- no i oczywiście zaczynają sie górki. Jechałem więc dużo mniejszym tempem, żeby dać odpocząć mięśniom a wiatr też nie pomagał w utrzymaniu przyzwoitego tempa.
W ten sposób praktycznie samotnie doturlałem się do bufetu w Lipnicy. W Lipnicy posiliłem się sporym kawałkiem drożdżówki i napiłem się przepysznej wody z cytryną i miodem i to chyba ta woda wlała we mnie nowe siły.
Na punkcie w Lipnicy spotkałem towarzysza z peletonu z ubiegłego roku i zaproponowałem wspólną jazdę. Wyruszyliśmy razem i po kilku kilometrach dogonił nas jeszcze jeden kolarz a po następnych kilku jeszcze jeden. Moi nowi towarzysze próbowali dawać zmiany, ale były dość słabe więc znowu większą część trasy do Półczna ja prowadziłem. Po drodze do Półczna zgubiliśmy 2 z naszego peletonu i do Półczna dojechaliśmy we dwóch.
Po chwili dojechała reszta naszego 4-osobowego peletonu a w Półcznie spotkaliśmy jednego z kolarzy który jechał za mną do Charzykowych.
Po posileniu się i odpoczynku postanowiliśmy jechać grupą, tylko że moi towarzysze stwierdzili, że nie są w stanie dawać odpowiednich zmian więc znowu prowadzenie peletonu zostało na mojej głowie.
Sił było niestety coraz mniej więc i moje tempo słabło- szczególnie na podjazdach. Taki drobny doping stanowiło to, że po wyjeździe z Półczna co chwilę kogoś doganialiśmy i wyprzedzaliśmy- to daje choć odrobinkę adrenaliny :-)
Po jakimś czasie dogoniła nas grupka około pięciu kolarzy, którym wsiedliśmy na koło. Niestety u mnie już było zbyt mało sił żeby się za nimi utrzymać, więc szybko odpadłem. Mój mały peletonik pojechał sobie za nimi.
Do końca jechałem już sam. Nie zatrzymywałem się już na żadnych punktach regeneracyjnych, choć były jeszcze 2. Tempo niestety było coraz słabsze, a żeby jeszcze tego było mało, to blisko Kościerzyny znowu złapał mnie ten potworny skurcz w udo. Musiałem się zatrzymać i solidnie rozmasować udo.
Na szczęście jak ruszyłem, to jakoś dało się jechać. Wkrótce potem, cały szczęśliwy dotarłem do mety.
Uważam, że tegoroczna KaszebeRunda była dla mnie całkiem udana, choć tempo na początku założyłem chyba za mocne bo jeszcze nigdy dotychczas nie łapały mnie skurcze w czasie jazdy.
Na mecie spotkałem Adama, który jechał ze znajomymi 120 km. Pozdrower i gratulacje, bo jechał pierwszy raz KaszebeRundę.
Na mecie zjadłem co dawali, wypiłem piwo które dawali, poczekałem na dyplom, pożegnałem się z Adamem i pokulałem się żółwim tempem na nocleg.
Dziś bardzo odczuwam efekty jazdy: bolą mnie mięśnie (choć niezbyt mocno), kolana i strasznie dokucza mi kręgosłup- ALE JESTEM ZADOWOLONY, bo tegoroczne KaszebeRunda zawdzięczam w większości tylko sobie :-) i temu że ani przez chwilę się nie poddałem pomimo kryzysów.
A tu relacja Adama, w której nawet załapałem sie na zdjęcie :-)
krótki rekonesans
Piątek, 25 maja 2012 | dodano:28.05.2012
Km: | 6.00 | Km teren: | 1.00 | Czas: | 00:17 | km/h: | 21.18 |
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
krótka przejażdżka po przyjeździe na nocleg- przed KaszebeRunda
mały rekonesans z Synem i z Kolegą
mały rekonesans z Synem i z Kolegą
dpd
Piątek, 25 maja 2012 | dodano:27.05.2012
Km: | 22.70 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 00:58 | km/h: | 23.48 |
Pr. maks.: | 53.98 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd
Czwartek, 24 maja 2012 | dodano:24.05.2012
Km: | 24.23 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 00:59 | km/h: | 24.64 |
Pr. maks.: | 48.30 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd
Środa, 23 maja 2012 | dodano:24.05.2012
Km: | 22.71 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 00:55 | km/h: | 24.77 |
Pr. maks.: | 58.81 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd
Wtorek, 22 maja 2012 | dodano:22.05.2012
Km: | 24.78 | Km teren: | 3.50 | Czas: | 01:02 | km/h: | 23.98 |
Pr. maks.: | 47.19 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
dpd-awaria
Poniedziałek, 21 maja 2012 | dodano:22.05.2012
Km: | 23.69 | Km teren: | 1.75 | Czas: | 01:09 | km/h: | 20.60 |
Pr. maks.: | 47.34 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
NO I DUPA !!!
W sobotę jak byłem na wycieczce z synem, to strzeliła mi szprycha w tylnym kole- pierwszy raz w życiu.
Koło prawie nówka- przelatałem na nim zaledwie 1500 km i taki ZONK :-(
Ponieważ nie mam czasu, więc stwierdziłem że chyba nic się nie stanie jak pojeżdżę delikatnie kilka dni bez jednej szprychy.
NO I MYLIŁEM SIĘ :-(
Jak wracałem z pracy usłyszałem nagle TIIIING i już wiedziałem że strzeliła 2-ga szprycha i do tego kolejna obok :-(
Koło momentalnie się wykoślawiło i dostało takiego bicia na boki, że musiałem rozpiąć tylny hamulec i nawet przesunąć je w mocowaniu, żeby nie ocierało o ramę.
Dalsza jazda do domu to już nie jazda, tylko kulanie się bez obciążania koła, żeby tylko dojechać i nie nieść roweru pod pachą kilka kilosów.
Na szczęście udało się jakoś dokulać do domu.
ponieważ nie mam czasu, więc koło dziś 22.05 zawiozłem do serwisu i naprawa będzie mnie kosztowała 42 zeta :-( wymiana 2 szprych i centrowanie :-(
nowe koło kosztowałoby 85 zeta
Jakbym miał czas to sam bym to sobie zrobił i to za darmo, bo wyjąłbym 2 szprychy ze starego koła, wstawił, podcentrował trochę i jeździł dalej.
W sobotę jak byłem na wycieczce z synem, to strzeliła mi szprycha w tylnym kole- pierwszy raz w życiu.
Koło prawie nówka- przelatałem na nim zaledwie 1500 km i taki ZONK :-(
Ponieważ nie mam czasu, więc stwierdziłem że chyba nic się nie stanie jak pojeżdżę delikatnie kilka dni bez jednej szprychy.
NO I MYLIŁEM SIĘ :-(
Jak wracałem z pracy usłyszałem nagle TIIIING i już wiedziałem że strzeliła 2-ga szprycha i do tego kolejna obok :-(
Koło momentalnie się wykoślawiło i dostało takiego bicia na boki, że musiałem rozpiąć tylny hamulec i nawet przesunąć je w mocowaniu, żeby nie ocierało o ramę.
Dalsza jazda do domu to już nie jazda, tylko kulanie się bez obciążania koła, żeby tylko dojechać i nie nieść roweru pod pachą kilka kilosów.
Na szczęście udało się jakoś dokulać do domu.
ponieważ nie mam czasu, więc koło dziś 22.05 zawiozłem do serwisu i naprawa będzie mnie kosztowała 42 zeta :-( wymiana 2 szprych i centrowanie :-(
nowe koło kosztowałoby 85 zeta
Jakbym miał czas to sam bym to sobie zrobił i to za darmo, bo wyjąłbym 2 szprychy ze starego koła, wstawił, podcentrował trochę i jeździł dalej.