dpd-potop
Czwartek, 12 lipca 2012 | dodano:15.07.2012
Km: | 45.85 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:56 | km/h: | 23.72 |
Pr. maks.: | 53.13 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Pracuś Doskonały |
Potop .... to jedyne słowo, które mi przychodzi na myśl w odniesieniu do mojego dzisiejszego powrotu do domu. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się dotychczas, żebym po powrocie do domu w plecaku nie miał ani jednego suchego przedmiotu. Mokry był nawet dysk twardy (przewożony w foliowym worku) jak i komórka (również w foliowym worku). Na szczęście jedno i drugie działa :-) Nie wspomnę już o innych przedmiotach, które dosłownie ociekały wodą :-(
Rano: nic nie zapowiadało popołudniowych atrakcji, choć ICM nie pozostawiał złudzeć co do tego że powrót nie będzie na sucho. Jednak nie sugerował też, co tak naprawdę będzie mnie czekać. Rano dojechałem suchutko, szybko i bez problemów.
Powrót: już od połowy dnia co chwilę padało, przejaśniało się, padało, przejaśniało i tak na przemian. Powrót zapowiadał się więc mokry.
Tuż przed moim wyjściem trochę się przejaśniło i jak wyruszyłem to tylko lekko popadywało. Ponieważ było zimno, więc narzuciłem lekki ortalion na plecy i w drogę. Zanim dojechałem jednak do Reja zrobiło mi się za ciepło i na początku Reja wrzuciłem kurtkę do plecaka. Kawałek dalej stwierdziłem, że za bardzo parują mi okulary w tym deszczu i zatrzymałem się żeby je schować. Jak startowałem, nagle usłyszałem że z tyłu ktoś dzwoni dzwonkiem- to był Turysta :-) Pozdrower. Pojechaliśmy dalej razem.
Kiedy wyjechaliśmy z lasu na Spacerową deszcz zaczął się stoponiowo wzmagać aż do poziomu totalnej ulewy, gdzie w kilkadziesiąt sekund po ulicy płynął potok wody. Kiedy skręcaliśmy w Wodnika, ja miałem już w butach jezioro (pomimo ochraniaczy) i byłem dokumentnie mokry.
Turysta tak darł do domu w tej ulewie (w końcu miał niedaleko), że nawet nie zdążyłem się pożegnać. Przystanąłem na chwilę na przystanku autobusowym, żeby troszkę przeczekać, bo ja jeszcze miałem ładny kawałek do domu.
Jak tylko deszcz troszkę zelżał, wyruszyłem. Najlepsze było dopiero przede mną, bo cała Osowa, Barniewice, Rębiechowo były zalane potokami i jeziorami wody.
Miejscami woda była tak głęboka, że buty chowały mi się pod wodę.
Najgorsze jednak było w Barniewicach, gdzie koło gospodarstwa rolnego tam się znajdującego, w dolince stało jezioro gówna (woda wymyła je z gospodarstwa) i musiałem przez to przejechać, gdzie buty chowały się pod powierzchnię tej gównianej mieszaniny :-(
Cały czas padał rzęsisty deszcz.
W Rębiechowie pod wiaduktem kolejowym (między Rębiechowem a Baninem) było tyle wody, że samochody z trudem przejeżdżały- mi było już wszystko jedno, więc poszedłem przez to jeziorko jak przecinak :-) Buty po raz kolejny chowały się pod wodą.
Jak dojechałem do domu, to w domu oczywiście czekało mnie pompowanie wody z ogródka, żeby nie zalało mi domu- deszcz cały czas padał. Zrzuciłem więc tylko buty i skarpety i wskoczyłem w tą glinianą maź do mojego ogródka, żeby wrzucić pompę w dół i pompować wodę- bo sytuacja była już naprawdę dramatyczna-woda podchodziła już pod same drzwi. Na szczęście udało się- dom po raz kolejny uratowany.
Rano: nic nie zapowiadało popołudniowych atrakcji, choć ICM nie pozostawiał złudzeć co do tego że powrót nie będzie na sucho. Jednak nie sugerował też, co tak naprawdę będzie mnie czekać. Rano dojechałem suchutko, szybko i bez problemów.
Powrót: już od połowy dnia co chwilę padało, przejaśniało się, padało, przejaśniało i tak na przemian. Powrót zapowiadał się więc mokry.
Tuż przed moim wyjściem trochę się przejaśniło i jak wyruszyłem to tylko lekko popadywało. Ponieważ było zimno, więc narzuciłem lekki ortalion na plecy i w drogę. Zanim dojechałem jednak do Reja zrobiło mi się za ciepło i na początku Reja wrzuciłem kurtkę do plecaka. Kawałek dalej stwierdziłem, że za bardzo parują mi okulary w tym deszczu i zatrzymałem się żeby je schować. Jak startowałem, nagle usłyszałem że z tyłu ktoś dzwoni dzwonkiem- to był Turysta :-) Pozdrower. Pojechaliśmy dalej razem.
Kiedy wyjechaliśmy z lasu na Spacerową deszcz zaczął się stoponiowo wzmagać aż do poziomu totalnej ulewy, gdzie w kilkadziesiąt sekund po ulicy płynął potok wody. Kiedy skręcaliśmy w Wodnika, ja miałem już w butach jezioro (pomimo ochraniaczy) i byłem dokumentnie mokry.
Turysta tak darł do domu w tej ulewie (w końcu miał niedaleko), że nawet nie zdążyłem się pożegnać. Przystanąłem na chwilę na przystanku autobusowym, żeby troszkę przeczekać, bo ja jeszcze miałem ładny kawałek do domu.
Jak tylko deszcz troszkę zelżał, wyruszyłem. Najlepsze było dopiero przede mną, bo cała Osowa, Barniewice, Rębiechowo były zalane potokami i jeziorami wody.
Miejscami woda była tak głęboka, że buty chowały mi się pod wodę.
Najgorsze jednak było w Barniewicach, gdzie koło gospodarstwa rolnego tam się znajdującego, w dolince stało jezioro gówna (woda wymyła je z gospodarstwa) i musiałem przez to przejechać, gdzie buty chowały się pod powierzchnię tej gównianej mieszaniny :-(
Cały czas padał rzęsisty deszcz.
W Rębiechowie pod wiaduktem kolejowym (między Rębiechowem a Baninem) było tyle wody, że samochody z trudem przejeżdżały- mi było już wszystko jedno, więc poszedłem przez to jeziorko jak przecinak :-) Buty po raz kolejny chowały się pod wodą.
Jak dojechałem do domu, to w domu oczywiście czekało mnie pompowanie wody z ogródka, żeby nie zalało mi domu- deszcz cały czas padał. Zrzuciłem więc tylko buty i skarpety i wskoczyłem w tą glinianą maź do mojego ogródka, żeby wrzucić pompę w dół i pompować wodę- bo sytuacja była już naprawdę dramatyczna-woda podchodziła już pod same drzwi. Na szczęście udało się- dom po raz kolejny uratowany.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!