KaszebeRunda 2011 - 225 km
Sobota, 28 maja 2011 | dodano:29.05.2011
Km: | 252.07 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:35 | km/h: | 29.37 |
Pr. maks.: | 58.07 | Temperatura: | HRmax: | (%) | HRavg | (%) | |
Kalorie: | kcal | Podjazdy: | m | Rower: | Zenon Wspaniały |
No to kolejna KaszebeRunda się dokonała :-) Jestem zadowolony.
Od razu zastrzegam, że podany dystans i czas to:
1. Dystans obejmuje dojazd na start i powrót z mety.
2. Czas to czas z licznika, czyli samej jazdy. Nie obejmuje postojów w bufetach.
Sama Kaszeberunda to 225 km, które przejechałem w czasie 9:30:36 (czas z dyplomu, łącznie z postojami na bufetach). Czas gorszy niż w ubiegłym roku, ale za to średnia duuużo lepsza. A czas gorszy bo stawaliśmy na wszystkich bufetach (z wyjątkiem ostatniego) i objadaliśmy się wszystkimi specjałami ;-) jakie serwowali.
A teraz od początku.
Na dystans 225 km umówiony byłem z Dominikiem, Luszim i kolegą Lusziego (niezrzeszonym w Bikestats). Jak się później okazało, liderem naszej 4-ki i jej głównym koniem pociągowym był Luszi, który tak ciągnął nasz mały peletonik że buty z nóg spadały :-). Dzięki mu wielkie za to :-) Kolega Jacek też ciągnął jak smok.
Wyruszyliśmy więc zwartą grupą ok. 6:40 z miejsca noclegu na start (rowerami oczywiście). Na start przyjechaliśmy wcześniej niż nasza godzina startu, więc wystartowaliśmy z pierwszą grupą.
Na początku jechaliśmy sobie na kole grupy kolarzy wymiataczy gdzie prędkość nie schodziła poniżej 40/h.
Niestety na pierwszym mocnym podjeździe (przed Wdzydzami Kiszewskimi) ja odpadłem i zostałem z tyłu i już nie udało mi się dojść do grupy.
Koledzy jak zobaczyli że odpadłem, to zostawili peleton kolarski i zaczekali na mnie- dzięki im za to :-).
I tak jechaliśmy sobie do pierwszego bufetu, po drodze doganiając innych kolarzy, którzy też odpadli od peletonu.
Koledzy postanowili stawać na wszystkich bufetach, więc w Borsku zjechaliśmy na bufet (ja po raz pierwszy, bo zawsze ten omijałem). Średnia na pierwszym odcinku wyszła rewelacyjna- powyżej 32 km/h.
Teraz już wiem, że zawsze popełniałem błąd omijając pierwszy bufet w Borsku. Panowie zaserwowali nam świeżutką jajeczniczkę, gorące naleśniki, ciasto drożdżowe z truskawkami, było też mleko prosto od krowy, chleb ze smalcem, ogóreczki kiszone. Dla umilenia przygrywał i podśpiewywał po kaszubsku Pan w stroju regionalnym. Rozważaliśmy nawet, żeby się rozłożyć na trawie i nigdzie już dalej nie jechać, bo po co ;-)
Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się jechać dalej ;-)
Wystartowaliśmy z pełnymi brzuchami dalej. Po drodze doganialiśmy i zabieraliśy ze sobą kolejnych kolarzy i po drodze do Laski (kolejny bufet) utworzył się całkiem ładny peletonik, który tak ładnie pracował że do Laski (68 km) dojechaliśmy ani się nie obejrzeliśmy, a i średnia utrzymała się rewelacyjna (powyżej 32 km/h).
W Lasce była znowu pyszna drożdżówka z rabarbarem (jak w ub. roku), drożdżowe obwarzanki, chleb ze smalcem i świetna woda z miodem.
Znowu napełniliśmy brzuchy i razem z większością naszego zebranego, sporego peletonu wyruszyliśmy dalej do Charzykowych (kolejny bufet). Po drodze doganialiśmy kolejnych kolarzy, niektórzy zabierali się z nami dalej. Jechało się świetnie, a peleton urósł do kilkunastu osób. Tak dojechaliśmy do Charzykowych na obiad (100-coś kilometrów). Średnia nadal utrzymała się rewelacyjna: powyżej 32 km/h. Na bufecie w Charzykowych, tak jak w ub. roku, szału nie było: pomidorówka i makaron z sosem pomidorowym oraz woda. Zjedliśmy to co dali i pojechaliśmy dalej.
Po wyjeździe z bufetu był dość solidny i długi podjazd. Moje mięśnie były po postoju trochę zesztywniałe a na dodatek podjazdy nie są moją mocną stroną.
Peleton więc mi uciekł i nie mogłem go dogonić. W końcu na którymś zjeździe udało mi się ich dogonić- wydaje mi się jednak, że koledzy specjalnie spowolnili peleton, żebym do nich dojechał- dzięki Wam za to.
To był niestety najgorszy odcinek trasy KR: ruchliwa trasa Chojnice-Bytów, pełno TIR-ów i innych samochodów, masakrycznie dziurawe asfalty i co chwila podjazdy. Nie jechało się dobrze. W którymś momencie, w pobliżu kolejnego bufetu (w Lipnicy 141 km) Dominik zaczął słabnąć- dopadł go kryzys.
Po jakimś kolejnym podjeździe okazało się, że Dominika nie ma za nami.
Zostawiłem więc peleton, zaczekałem na Dominika i pojechaliśmy razem, we dwóch.
Zrobiliśmy jeszcze krótki postój (zanim dojechaliśmy do bufetu), Dominik wciągnął batona, odpoczął i pojechaliśmy do bufetu w Lipnicy.
Na średnią już nie patrzyłem. W Lipnicy nasz peleton jeszcze był i czekał na nas więc szybko się posililiśmy i wyruszyliśmy dalej.
Spory odcinek do następnego bufetu w Półcznie jechaliśmy znowu razem, jednak po jakimś czasie Dominik znowu zaczął słabnąć i został z tyłu. Zostawiłem więc znowu peleton, zaczekałem na Dominika i znowu pojechaliśmy we dwóch.
Trasa znowu zrobiła się piękna, bo zjechaliśmy już z trasy Chojnice-Bytów i jechaliśmy przepięknymi leśnymi terenami z małym ruchem drogowym. Cudownie się jechało. Dojechaliśmy sobie we dwóch do bufetu w Półcznie. Tam nasz peleton czekał na nas i spotkaliśmy też Sirmicho z Anią i koleżanką, którzy jechali dystans 120 km. Posililiśmy się pysznymi słodkimi plackami, odpoczęliśy, pogadaliśmy i razem z naszym peletonem ruszyliśmy dalej.
Kawałek za Półcznem, na jakimś kolejnym podjeździe Dominik został z tyłu, więc zostawiłem peleton, którego już więcej na trasie nie spotkaliśmy- dopiero na mecie, zaczekałem na Dominika i pojechaliśmy dalej już we dwóch.
Po drodze wyprzedzaliśmy sporo osób, jadących i na 120 i na 65 km, dogoniliśmy też Sirmicho z Anią.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na bufecie w Węsiorach, gdzie serwowali pyszny krupnik i pierogi. Nam dostały się z mięsem- były naprawdę pyszne.
Jak wyruszyliśmy z bufetu, to już jechaliśmy prosto do Kościerzyny. Na ostatnim bufecie w Stężycy się nie zatrzymaliśmy, choć jak krzyczeli że mają pyszne placki to się zawahałem, czy nie zawrócić ;-) ale ostatecznie pojechaliśy dalej.
Spokojnym tempem dojechaliśmy sobie we dwóch do mety w Kościerzynie. Tuż za metą dogoniliśmy Sirmicho z Anią, bo okazało się, że oni nie zatrzymywali się w Węsiorach i nas wyprzedzili.
Ogólnie mi jechało się rewelacyjnie, sił nie brakowało, dziś nie odczuwam specjalnych dolegliwości- po prostu SUPER.
Subiektywnie dużo lepiej niż w ubiegłym roku.
Dziękuję Dominikowi, Lusziemu i Jackowi za wspólną jazdę i miłe towarzystwo.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku zrobimy repetę ;-)
Dziękuję też wszystkim kolarzom, z którymi jechaliśmy w różnych momentach.
Pozdrower i do zobaczenia za rok.
P.s. zdjęcia nie mam ani jednego, więc załączam linki do relacji innych, którzy zdjęcia wstawili- oczywiście ja na nich też jestem :-)
Dominik: KaszebeRunda 225
Luszi: KaszebeRunda 225
Sirmicho: KaszebeRunda 120
Od razu zastrzegam, że podany dystans i czas to:
1. Dystans obejmuje dojazd na start i powrót z mety.
2. Czas to czas z licznika, czyli samej jazdy. Nie obejmuje postojów w bufetach.
Sama Kaszeberunda to 225 km, które przejechałem w czasie 9:30:36 (czas z dyplomu, łącznie z postojami na bufetach). Czas gorszy niż w ubiegłym roku, ale za to średnia duuużo lepsza. A czas gorszy bo stawaliśmy na wszystkich bufetach (z wyjątkiem ostatniego) i objadaliśmy się wszystkimi specjałami ;-) jakie serwowali.
A teraz od początku.
Na dystans 225 km umówiony byłem z Dominikiem, Luszim i kolegą Lusziego (niezrzeszonym w Bikestats). Jak się później okazało, liderem naszej 4-ki i jej głównym koniem pociągowym był Luszi, który tak ciągnął nasz mały peletonik że buty z nóg spadały :-). Dzięki mu wielkie za to :-) Kolega Jacek też ciągnął jak smok.
Wyruszyliśmy więc zwartą grupą ok. 6:40 z miejsca noclegu na start (rowerami oczywiście). Na start przyjechaliśmy wcześniej niż nasza godzina startu, więc wystartowaliśmy z pierwszą grupą.
Na początku jechaliśmy sobie na kole grupy kolarzy wymiataczy gdzie prędkość nie schodziła poniżej 40/h.
Niestety na pierwszym mocnym podjeździe (przed Wdzydzami Kiszewskimi) ja odpadłem i zostałem z tyłu i już nie udało mi się dojść do grupy.
Koledzy jak zobaczyli że odpadłem, to zostawili peleton kolarski i zaczekali na mnie- dzięki im za to :-).
I tak jechaliśmy sobie do pierwszego bufetu, po drodze doganiając innych kolarzy, którzy też odpadli od peletonu.
Koledzy postanowili stawać na wszystkich bufetach, więc w Borsku zjechaliśmy na bufet (ja po raz pierwszy, bo zawsze ten omijałem). Średnia na pierwszym odcinku wyszła rewelacyjna- powyżej 32 km/h.
Teraz już wiem, że zawsze popełniałem błąd omijając pierwszy bufet w Borsku. Panowie zaserwowali nam świeżutką jajeczniczkę, gorące naleśniki, ciasto drożdżowe z truskawkami, było też mleko prosto od krowy, chleb ze smalcem, ogóreczki kiszone. Dla umilenia przygrywał i podśpiewywał po kaszubsku Pan w stroju regionalnym. Rozważaliśmy nawet, żeby się rozłożyć na trawie i nigdzie już dalej nie jechać, bo po co ;-)
Ostatecznie jednak zdecydowaliśmy się jechać dalej ;-)
Wystartowaliśmy z pełnymi brzuchami dalej. Po drodze doganialiśmy i zabieraliśy ze sobą kolejnych kolarzy i po drodze do Laski (kolejny bufet) utworzył się całkiem ładny peletonik, który tak ładnie pracował że do Laski (68 km) dojechaliśmy ani się nie obejrzeliśmy, a i średnia utrzymała się rewelacyjna (powyżej 32 km/h).
W Lasce była znowu pyszna drożdżówka z rabarbarem (jak w ub. roku), drożdżowe obwarzanki, chleb ze smalcem i świetna woda z miodem.
Znowu napełniliśmy brzuchy i razem z większością naszego zebranego, sporego peletonu wyruszyliśmy dalej do Charzykowych (kolejny bufet). Po drodze doganialiśmy kolejnych kolarzy, niektórzy zabierali się z nami dalej. Jechało się świetnie, a peleton urósł do kilkunastu osób. Tak dojechaliśmy do Charzykowych na obiad (100-coś kilometrów). Średnia nadal utrzymała się rewelacyjna: powyżej 32 km/h. Na bufecie w Charzykowych, tak jak w ub. roku, szału nie było: pomidorówka i makaron z sosem pomidorowym oraz woda. Zjedliśmy to co dali i pojechaliśmy dalej.
Po wyjeździe z bufetu był dość solidny i długi podjazd. Moje mięśnie były po postoju trochę zesztywniałe a na dodatek podjazdy nie są moją mocną stroną.
Peleton więc mi uciekł i nie mogłem go dogonić. W końcu na którymś zjeździe udało mi się ich dogonić- wydaje mi się jednak, że koledzy specjalnie spowolnili peleton, żebym do nich dojechał- dzięki Wam za to.
To był niestety najgorszy odcinek trasy KR: ruchliwa trasa Chojnice-Bytów, pełno TIR-ów i innych samochodów, masakrycznie dziurawe asfalty i co chwila podjazdy. Nie jechało się dobrze. W którymś momencie, w pobliżu kolejnego bufetu (w Lipnicy 141 km) Dominik zaczął słabnąć- dopadł go kryzys.
Po jakimś kolejnym podjeździe okazało się, że Dominika nie ma za nami.
Zostawiłem więc peleton, zaczekałem na Dominika i pojechaliśmy razem, we dwóch.
Zrobiliśmy jeszcze krótki postój (zanim dojechaliśmy do bufetu), Dominik wciągnął batona, odpoczął i pojechaliśmy do bufetu w Lipnicy.
Na średnią już nie patrzyłem. W Lipnicy nasz peleton jeszcze był i czekał na nas więc szybko się posililiśmy i wyruszyliśmy dalej.
Spory odcinek do następnego bufetu w Półcznie jechaliśmy znowu razem, jednak po jakimś czasie Dominik znowu zaczął słabnąć i został z tyłu. Zostawiłem więc znowu peleton, zaczekałem na Dominika i znowu pojechaliśmy we dwóch.
Trasa znowu zrobiła się piękna, bo zjechaliśmy już z trasy Chojnice-Bytów i jechaliśmy przepięknymi leśnymi terenami z małym ruchem drogowym. Cudownie się jechało. Dojechaliśmy sobie we dwóch do bufetu w Półcznie. Tam nasz peleton czekał na nas i spotkaliśmy też Sirmicho z Anią i koleżanką, którzy jechali dystans 120 km. Posililiśmy się pysznymi słodkimi plackami, odpoczęliśy, pogadaliśmy i razem z naszym peletonem ruszyliśmy dalej.
Kawałek za Półcznem, na jakimś kolejnym podjeździe Dominik został z tyłu, więc zostawiłem peleton, którego już więcej na trasie nie spotkaliśmy- dopiero na mecie, zaczekałem na Dominika i pojechaliśmy dalej już we dwóch.
Po drodze wyprzedzaliśmy sporo osób, jadących i na 120 i na 65 km, dogoniliśmy też Sirmicho z Anią.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na bufecie w Węsiorach, gdzie serwowali pyszny krupnik i pierogi. Nam dostały się z mięsem- były naprawdę pyszne.
Jak wyruszyliśmy z bufetu, to już jechaliśmy prosto do Kościerzyny. Na ostatnim bufecie w Stężycy się nie zatrzymaliśmy, choć jak krzyczeli że mają pyszne placki to się zawahałem, czy nie zawrócić ;-) ale ostatecznie pojechaliśy dalej.
Spokojnym tempem dojechaliśmy sobie we dwóch do mety w Kościerzynie. Tuż za metą dogoniliśmy Sirmicho z Anią, bo okazało się, że oni nie zatrzymywali się w Węsiorach i nas wyprzedzili.
Ogólnie mi jechało się rewelacyjnie, sił nie brakowało, dziś nie odczuwam specjalnych dolegliwości- po prostu SUPER.
Subiektywnie dużo lepiej niż w ubiegłym roku.
Dziękuję Dominikowi, Lusziemu i Jackowi za wspólną jazdę i miłe towarzystwo.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku zrobimy repetę ;-)
Dziękuję też wszystkim kolarzom, z którymi jechaliśmy w różnych momentach.
Pozdrower i do zobaczenia za rok.
P.s. zdjęcia nie mam ani jednego, więc załączam linki do relacji innych, którzy zdjęcia wstawili- oczywiście ja na nich też jestem :-)
Dominik: KaszebeRunda 225
Luszi: KaszebeRunda 225
Sirmicho: KaszebeRunda 120
komentarze
Gratuluje kondycji i że wytrzymałeś ciągnąc mnie za sobą :) Dzięki jeszcze raz za wsparcie na trasie bez ciebie nie ukończyłbym tego.
dominik - 09:26 wtorek, 31 maja 2011 | linkuj
Ale te placki w Stężycy i ruchanki były rewelacyjne.
Możesz żałować. romjan - 22:15 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Możesz żałować. romjan - 22:15 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Jechało Ci się świetnie bo trenowałeś nieźle :)
Naprawdę zazdroszę...
I gratuluję :) Może za rok mi się uda. emonika - 20:53 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Naprawdę zazdroszę...
I gratuluję :) Może za rok mi się uda. emonika - 20:53 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Gratulacje! Opis imprezy bardzo dobry, powinieneś jednak uprzedzić żeby nie czytać na głodnego :-) Zastanawiam się czy po tych wszystkich frykasach w bufetach nie było Wam za ciężko kręcić.
A następna impreza to Żuławy Wkoło! adas172002 - 20:20 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
A następna impreza to Żuławy Wkoło! adas172002 - 20:20 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Podziwiam, podziwiam. Mocno dawaliście w palnik :)
Ja w sumie też nie odczuwałem na drugi dzień zmęczenia (choć dystans dwa razy krótszy, więc nie bardzo można porównywać). Myślałem, że będzie gorzej, ale po przejechaniu 120 km stwierdziłem, że dałbym jednak radę 220 km (a miałem spore obawy przed startem). Ale na pewno nie Waszym tempem. Luszi to morderca :) sirmicho - 06:20 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Ja w sumie też nie odczuwałem na drugi dzień zmęczenia (choć dystans dwa razy krótszy, więc nie bardzo można porównywać). Myślałem, że będzie gorzej, ale po przejechaniu 120 km stwierdziłem, że dałbym jednak radę 220 km (a miałem spore obawy przed startem). Ale na pewno nie Waszym tempem. Luszi to morderca :) sirmicho - 06:20 poniedziałek, 30 maja 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!